Crime Scene (recenzja serii)

Fani gier detektywistycznych mają od niedawna kolejnego wydawcę, który ma im coś w tym względzie do zaproponowania. Oto Tactic Games wprowadziło na rynek własną linię gier dedukcyjnych, w których rozwikłujemy kryminalne zagadki. Wczesną wiosną 2022 roku pojawiły się w sprzedaży cztery pierwsze tytuły serii CRIME SCENE: Londyn 1892, Moskwa 1989, Brooklyn 2002 i Helsinki 2012. Na pudełkach – co ciekawe – nie znajdziemy logo samego Tactic Games. Wydawca stwierdził, że ta marka kojarzy się jednak z prostymi grami dla dzieci, rodzin i osób grających okazjonalnie i zdecydował się promować osobny segment gier dla szukających czegoś już więcej pod marką Gamestorm Studio.

 

Kilka słów o pomyśle na Gamestorm Studio

Tak naprawdę mogliście poczytać już na Zagramy o grach z tego studio projektowego, bo Canal King, Seas of Fortune, Land of Clans, Arctic Race, Slingshot to Mars czy Zhakujesz moje hasło wyszły właśnie stąd, ale myśl o poszerzeniu oferty o gry powiedzmy „next step”, z tego co obserwowałem, w samej koncepcji wydawcy dopiero ewoluowała.

Dziś witryna Gamestorm Studio prezentuje i te wyżej wspomniane gry, a także serię kompaktowych imprezówek, które w Polsce również wypłynęły po prostu w programie Tactic Games. Znaleźć można poza tym kilka nowości, których najprawdopodobniej spodziewać się możemy i w polskich edycjach. To samo zapewne dotyczyć ma także kolejnych widocznych tam części serii Crime Scene: Lazio 1356 i Excalibur 2049.

 

Crime Scene – miejsce zbrodni

Zgodnie z tym, co zapowiada tytuł serii, każda gra koncentruje się wokół Miejsca Zbrodni. Zobaczymy je na planszy, którą znajdziemy w pudełku wraz z talią kart oraz zawartymi w teczce sprawy Opowieścią i Przewodnikiem Detektywa, czyli instrukcją. W dwóch z wydanych już gier czekają na nas także grafiki zawarte pod wieczkiem pudełka, które dopełnią nam obrazu sytuacji przy rozwiązywaniu zagadek. W Londyn 1892 będzie to plan miasta, a w Helsinkach 2012 szerszy i ukazany z innej perspektywy widok na scenę wydarzeń.

 

Crime Scene – zarys zasad gry

Charakterystyczne dla prezentacji sceny zbrodni jest tu zawsze to, że podzielona jest ona na prostokątne ponumerowane pole. W grze bowiem będziemy często przeszukiwali miejsce deliktu, a numer pola, w którym odnajdziemy poszukiwany przedmiot, wskaże nam numer kolejnej karty Dowodu, którą powinniśmy wziąć z odpowiedniego stosu.

Poza kartami Dowodów w grze pojawią się także karty Akt Sprawy, karty Wskazówek i karty Reputacji.

Te pierwsze popychają nas w fabule i wraz z biegiem rozgrywki będą układały się w tablicę dowodów, prowadząc nas jednocześnie od zagadki do zagadki.

Rozwiązywanie zagadek pozwala nam na odszyfrowanie kolejnych Akt Sprawy. Na każdej takiej karcie znajdziemy cztery szeregi liczb, spośród których zawsze tylko jedna jest prawidłowym rozwiązaniem danej łamigłówki.

Kod rozwiązania odsyła nas do odpowiedniego numeru akapitu w Opowieści lub – w części gier – na kartach wpiętych już w tablicę dowodów. W takim akapicie znajdujemy wskazany wiersz, a w wierszu słowo – rzeczownik lub liczbę. I tu znowu wracamy do Miejsca Zbrodni, które przeszukujemy, a znaleziony tam przedmiot prowadzi nas do kolejnej karty Dowodu, bo tak naprawdę mechanika Crime Scene nie jest jakoś sama w sobie bardzo skomplikowana czy wymagająca.

To, na czym możemy się czasem przyblokować, to trudność zagadek, przed jakimi stawia nas śledztwo. Gdy utkniemy, możemy jednak skorzystać z kart Wskazówek, na których zawarto podpowiedzi do łamigłówek. Za skorzystanie ze Wskazówki odkładamy jednak do pudełka wierzchnią kartę Reputacji. Podobnie kartę Reputacji tracimy zawsze, gdy okaże się, że nasze rozwiązanie nie jest prawidłowe.

Na ostatnim etapie śledztwa użyjemy awersów pozostałych nam jeszcze kart Reputacji. Będą na nich litery, z których – podobnie jak w wisielcu – odgadniemy kluczową dla wyniku sprawy sugestię. Ona podszepnie nam, na jaki sposób zakończenia sprawy powinniśmy się zdecydować. Możliwych finałów przygody są w tych grach trzy i aby scenariusz wygrać, musimy wybrać ten właściwy.

 

Typisch Crime Scene

Kilka elementów jest w Crime Scene tak dla niej typowych, że aż wprost wyraża duszę serii. Pomysł osadzenia w centrum gry Miejsca Zbrodni to tylko jeden z nich.

Moim zdaniem warte docenienia jest, że każda z Crime Scene Game, przy sporej interaktywności z graczem i wyraźnym angażowaniem jego zmysłów, jest grą całkowicie analogową. Właściwie gramy w nią, trochę tak, jakbyśmy czytali kryminał, bo też to są rzeczywiście obudowane mechaniką historie kryminalne. Stoi za nimi fiński pisarz, Arttu Tuominen.

Zaczynamy zawsze od wprowadzającego pasażu w Opowieści, potem gra każde nam sięgnąć po kartę START z talii Dowodów, aby dalej wieść nas mniej lub bardziej linearną nitką między Miejscem Zbrodni, tablicą dowodów i znowu Opowieścią. Raz po raz jesteśmy ponownie włączani w narrację, a napotykane po drodze zagadki są jakby aktywizującymi przerywnikami. Mają nas zaangażować, dać poczucie sprawczości, włączyć mocniej w przeżywanie przygody.

Crime Scene, swoim zmiennym rytmem momentów spokojniejszych (gdy konsumujemy grę biernie) i aktywniejszych (gdy to nam zależy, żeby przebić się w śledztwie dalej) potrafi utrzymać nasze zainteresowanie. I to w czasie całkiem przy tym umiejętnie zaplanowanym. Jedną grę z serii – jeśli będziecie grali bez przerwy – dacie radę przejść w dwie, no góra dwie i pół godziny.

Co poza tym jest w Crime Scene interesujące, to mechanizmy samokontroli, ten swoisty interfejs gracza. O tym, jak udowadniamy sobie, że dobrze poradziliśmy sobie z zagadkami – już wspominałem. Ale mamy w grze i takie pomniejsze mechanizmy, które nas prowadzą. Na przykład system kolorowych sznurków, które widzimy na kartach z naszej tablicy dowodów. To po ich właściwym spasowaniu wiemy od razu, że idziemy po właściwej ścieżce.

Przy niektórych zagadkach ten system sznurków ma jeszcze dalej idące zastosowanie. Gdy karta Dowodów zawiera białe sznurki, musimy odnaleźć dodatkowe Dowody. Dopiero tak pozyskany zestaw kart stanowi kanwę dla łamigłówki zaplanowanej dla nas w tym miejscu historii.

No i wreszcie ponownie to, co Crime Scene ostatecznie czyni grą tak treściwą: zagadki same w sobie – ale tym razem w kontekście kształtowania jakości zabawy. Te są przede wszystkim mocno różnorodne. Niektóre okażą się oczywiście łatwiejsze, przystępniejsze, szczególnie jeśli grywaliście już w jakieś gry tego gatunku. A z drugiej strony – sporo jest też i takich, które okażą się mocno hermetyczne. Klucz rozwiązania będzie w nich zakopany tak dziwnie głęboko, że aż właściwie w głowie ich autora. Jakiś zresztą jednolity styl te wszystkie dotychczas wydane gry pokazują i już samo przebijanie się przez ich specyficzny charakter, łamanie go dla coraz większej skuteczności ma w sobie coś interesującego.

 

Gra (niekoniecznie) solo

Jeśli już przy sprawności w przechodzeniu scenariuszy Crime Scene jesteśmy, to myślę, że warto zaznaczyć, że oczywiście można tu spokojnie bawić się w trybie solo, ale – co mnie samego zdziwiło nawet – jeśli uda się nam zebrać zespół dwóch, trzech osób do rozgrywki, to rzeczywiście jest to też inny poziom zabawy. Trochę wedle powiedzenia “Co dwie głowy, to nie jedna” – zyskujemy od razu więcej punktów spojrzenia na materiał, mamy do dyspozycji więcej pomysłów i stylów podejścia do problemów.

Ja zaczynałem zabawę z serią Crime Scene od gry samemu. Pierwszym scenariuszem był dla mnie Brooklyn 2002, w który grałem jeszcze na wersji przedprodukcyjnej. Pamiętam, że nieco się z tym męczyłem, trochę i przez niedopracowany jeszcze wtedy prototyp, trochę może i z tego powodu, że w tym gatunku gier mam ogólnie mniejsze doświadczenie. Aż nazbyt często sięgałem po klucz rozwiązań, a niektóre zagadki odbierałem jako jakieś widzimisię autora, nawet z gniewem – bo jak ja niby miałem w ogóle na to rozwiązanie wpaść?

Z Londynem 1892 natomiast poradziłem sobie zupełnie już niezgorzej. To było już po wydaniu gier, gdy Tactic Games przysłało mi wszystkie cztery części, a od mojego pierwszego kontaktu z serią minęło już nieco czasu i ja zyskałem jakiś dystans – także do własnych emocji. Na pewno wiedziałem już, czego się spodziewać, jak do gry podejść, w jakich ramach się będę poruszał. I tak naprawdę niemożliwie trudne dla mnie wydały mi się tam może jeszcze z dwie zagadki. Resztę z mniejszym lub większym wysiłkiem rozwiązałem zupełnie sam.

Trzecią z gier, po którą sięgnąłem – wciąż jeszcze w trybie solo – były Helsinki 2012. Bardzo dobrze wspominam zabawę z tym scenariuszem i jest to jak dotąd moja ulubiona przygoda Crime Scene. Grało mi się płynnie, zagadki odbierałem już jako bardzo klarowne i uzasadnialne. Czerpałem z tej zabawy naprawdę dużą frajdę. Ponownie myślę, że mocno wpłynął na to fakt, iż miałem już jakąś wprawę, rozumiałem lepiej koncept gry. I przede wszystkim miałem do siebie przy tej zabawie i samych zagadkach więcej cierpliwości. Czasami i przy grach trzeba się wykazać niejakim samozaparciem. Ważne, że przy Crime Scene zupełnie tego wysiłku nie żałuję.

Moskwę 1989 zachowałem sobie na odmienny tryb rozgrywki. Raz, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście zespołowo jest lepiej. Dwa – chciałem zobaczyć, czy moja ekipa poradzi sobie od razu z tytułem, który skali trudności określonej przez autora serii plasuje się na poziomie ⅘. Londyn, Brooklyn i Helsinki miały na tej skali oznaczenie ⅗.

I cóż? Okazało się, że zespołowo istotnie było jakąś odrobinkę fajniej niż solo. Co prawda przy czytaniu fragmentów Opowieści trzeba mieć w większym gronie więcej cierpliwości, szczególnie, jeśli ktoś nie jest słuchowcem, a woli widzieć tekst… Za to już przy rozwiązywaniu sprawy – była prawdziwa petarda. Wiem, że akurat miałem w zespole tęgie głowy, bo ich pomysły nawet mnie zaskakiwały, ale to ta właśnie burza mózgów okazała się dla mnie najbardziej satysfakcjonująca.

A sama trudność Moskwy? Drużynowo poradziliśmy sobie ze wszystkimi, tracąc bodaj trzy tylko karty Reputacji.  Formalnie – w porównaniu z trzema pozostałymi z omawianych gier serii – to wyższa pozycja Moskwy na skali trudności sprowadza się właściwie tylko do nieco większej licznie zagadek wplecionych w fabułę. Merytorycznie – kilka łamigłówek istotnie wydało mi się bardziej skomplikowanych. Potrafię sobie jednak wyobrazić, że ja zaczynając serię od Moskwy 1989 i próbując się mierzyć z nią solo, prawdopodobnie de facto  zniechęciłbym się do całej serii. Czy to może dotyczyć i was – nie umiem powiedzieć. To jest raczej kwestia mocno osobnicza.

 

Optymalna kolejność wyboru gier?

Jeślibyście mnie zapytali, w jakiejś kolejności najlepiej sięgać po gry z serii Crime Scene, to dziś, gdy poznałem już wszystkie cztery z dotychczas wydanych w Polsce, podpowiadałbym taką kolejność: Londyn 1892, Helsinki 2012, Brooklyn 2002, Moskwa 1989.

Scenariusz w Londynie jest rzeczywiście prosty, a do tego odwołuje się całkiem klimatycznie do historii o Kubie Rozpruwaczu. Największa trudność będzie tu polegać na uważnym przeszukiwaniu Miejsca Zbrodni, bo ilustracja jest – jak usłyszałem – celowo tak mocno przyciemniona. Ogólnie zresztą przy większości gier – poza może wydarzeniami w Helsinkach, gdzie wszystko dzieje się w pełnym świetle dnia – warto mieć naprawdę dobre światło w pomieszczeniu, albo latarkę, a często nawet i lupę pod ręką.

Helsinki 2012 po mrocznym Londynie zadziałają na pewno odświeżająco. Poziom trudności gry i zagadek jest mniej więcej podobny, po prostu te w Helsinkach odebrałem jako nieco ciekawsze, ale to może być również kwestia indywidualna, bo też tło historii wciągnęło mnie tu bardziej. Helsinki przypominają nieco film sensacyjny. Tu nie działamy post factum, tylko staramy się udaremnić zbrodnię.

W historii z Brooklynem w tle przeżyjecie już pełnię tego, co Crime Scene chce oferować. To da się poznać choćby po samym zdjęciu Miejsca Zbrodni. Sporo się tam dzieje wizualnie, a za niemal każdym elementem planszy kryje się jakaś zagadka. I sam moment rozpoczęcia śledztwa jest mocno emocjonujący, bo wkraczacie, zanim jeszcze zdążono uprzątnąć zwłoki pokrzywdzonej.

Podobnie treściwie, ale jeszcze bardziej enigmatycznie będzie w Moskwie 1989. Trupów tu co prawda nie zobaczymy, za to tło zbrodni zostało naprawdę zgrabnie ujęte w przestrzeni planszy i w szczególikach poupychanych w specyficznym barowo-meliniarskim miszmaszu. Cały scenariusz utrzymano naturalnie w klimacie schyłkowo-sowieckiej rzeczywistości. Wyczuwa się tu nawet wyraźniej niejaką głębię psychologiczną postaci.

 

(Nie) wszystko złoto

Patrząc całościowo, Crime Scene jako pomysł na grę naprawdę może się podobać. Jest prosto, przejrzyście. Widać, że włożono w te gry sporo pracy koncepcyjnej i twórczej. Bo tu nie tylko należało napisać historię, upakować w niej atrakcje dla graczy, czyli zagadki. Trzeba było przede wszystkim zaplanować wszystko tak, żeby się konsekwentnie i bezbłędne spinało. Aż – dosłownie – do konkretnej pozycji każdego słowa kluczowego w akapitach Opowieści.

Wyobraźcie sobie jak tytaniczną pracę miała do wykonania osoba tłumacząca tę grę na język polski. Te same słowa kluczowe musiały znaleźć się dokładnie w tych samych miejscach – trzeba było wykazać się maksymalną wrażliwością na mechanikę gry.

To jeden z tych przykładów lokalizacji, gdy ja mam pewność, że tłumacz zna grę od podszewki, bo praktycznie i tak musiał w nią w jakiś tam sposób zagrać. A że i ja sporo gier tłumaczyłem, to wiem, jak to potrafi wyglądać po wydawnictwach – zdziwilibyście się, jak często tłumaczy się planszówki, nie mając zupełnie pojęcia, jak one właściwie miałyby zadziałać na stole.

W Crime Scene przynajmniej niebezpieczeństwa zniekształcenia reguł i mechaniki z konieczności udało się uniknąć. Z drugiej strony wydawca prawdopodobnie nie wsparł pracy tłumacza pracą korektora i gdzieniegdzie natkniemy się na jakieś błędy ortograficzne czy stylistyczne – szczęśliwie na tyle rzadkie, że może i nas rozśmieszą, ale frajdy z gry zupełnie nie zdołają przykryć.

Mnie osobiście najbardziej zdziwiło po otwarciu pudełek tych gier, że polska edycja okazała się nie w 100% polska. Rewersy kart pozostały z angielskimi nazwami. Bawimy się więc po polsku, a na stole widzimy Evidence, Crime File, Hint, Reputation. W scenariuszach dziejących się w obszarach anglojęzycznych – jeszcze jakoś by się to dało uzasadnić troską o klimat. Ale tak naprawdę to po prostu efekt kalkulacji kosztów przy – jak mi wyjaśniono – druku międzynarodowym. Ja do takich zabiegów mam mimo wszystko podejście ambiwaletne, bo to oczywiście można wytłumaczyć troską o uzyskanie ceny produktu przyjaznej ostatecznie dla klienta, ale można też zrozumieć jako dążenie do maksymalizacji zysku po swojej stronie. W kontekście producenta, który oferuje coś na naszym rynku, produkując produkt u siebie w kraju, hm… co najmniej niezręczność.

Inną, mało dla mnie zrozumiałą decyzją wydawcy, było wyprodukowanie gier bez zapewnienia odbiorcy polskojęzycznego klucza do zagadek. W witrynie www.crimescene.net w momencie publikacji mojej recenzji rozwiązania dostępne są tylko w języku angielskim. Podpowiedziałem już i w polskim oddziale Tactic Games i samemu zespołowi Gamestorm Studio, że na pewno lepiej byłoby ten stan rzeczy zmienić. Na razie, jeśli utkniecie gdzieś w połowie gry, a nie (na)uczyliście się angielskiego, pozostaje wam skorzystać z… google translatora. A to chyba nie tak powinno funkcjonować, prawda? Te gry są oznaczone jako 18+, co – jak myślę – oznacza, że i emeryci powinni móc w nie zagrać – o ile pozwoli im na to stan ich wzroku; stanowczo nie poziom znajomości języków obcych.

 

Podsumowanie

Myślę, że w tym miejscu recenzji macie w miarę już pełny ogląd na wady i zalety serii Crime Scene. Ja tylko zaznaczę jeszcze, że naprawdę rzadko można się w branży planszówkowej natknąć na realizacje całkowicie pozbawione wad, szczególnie przy lokalizacji gier zagranicznych i Crime Scene nie odstaje w tym względzie jakoś od przeciętnej.

Koncepcyjnie i jakościowo te gry są wykonane bardzo przyzwoicie. Wiem, że i polski oddział wydawnictwa włożył tu wiele własnej pracy. I tu chcę oddać wszystkim zaangażowanym sprawiedliwość. Widziałem przecież choćby pierwotną, przedprodukcyjną instrukcję do Brooklynu 2002. Mogłem nawet dosłać swoje uwagi i wiem, że starano się je uwzględnić. Naprawdę sporo zostało doszlifowane, doprecyzowane. Udało się więc uzyskać naprawdę solidny stosunek jakości do ceny.

Że wciąż widać jakieś niepotrzebne kompromisy czy zaniechania – no cóż, to widać. Ale też ten charakter produktów sygnowanych marką Gamestorm Studio wciąż się jeszcze i dla polskiego rynku ustala. Jeszcze jest czas także oddolnie na niego wpłynąć. Wpływajcie więc – swoją oceną produktu zawsze warto się z wydawcą podzielić.

Ja zostawiam was z rekomendacją dla serii Crime Scene. Jest duże prawdopodobieństweo, że będziecie z niej zadowoleni. Na pewno nikt, kto lubi ten gatunek gier i szuka nowych wrażeń, zupełnie nie musi się przed jednym czy nawet wszystkimi czterema opisywanymi tu tytułami serii powstrzymywać. Nawet ja, zadeklarowny przecież eurogamer, bawiłem się tu naprawdę przyjemnie, więc ani chybi, coś w tych grach musi interesującego i wciągającego tkwić. Narracja, ciekawa “sceneria” w tle rozgrywki, intrygujące zagadki do rozwiązania? Hm, jak pamiętam po sobie – wszystko razem.

Dziękuję wydawnictwu Tactic Games Oddział w Polsce
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji

 

Punktometr Zagramy

Crime Scene  (seria)  8/10

Podstawowe informacje o grze:

Tytuł: Crime Scene (Londyn 1892, Helsinki 2012, Brooklyn 2002, Moskwa 1989, …)
Liczba gracz1+
Wiek: od 18 lat
Czas gry: 120+ min
Wydawca: Tactic Games / Gamestorm Studio
Projektanci: Arttu Tuominen (story), Markku Heljakka, Petter Ilander, Richard Heayes (mechanika)
Język: polski

seria „Crime Scene” w serwisie BGG
oficjalna strona serii Crime Scene


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Proszę, podziel się swoimi wrażeniami o przeczytanej recenzji.

 

Wypełnij krótką ankietę


Nie, dziękuję! Ale postawię Ci kawę …

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to