Czarne historie – Śledztwo
Seria Czarnych historii kojarzą się przede wszystkim z zagadkami lateralnymi, wydawanymi w kolejnych edycjach po 50 kart. Na awersie stronie karty pojawia się zawsze krótki fragment, puenta właściwie kryminalnej, często makabrycznej historii i nawiązująca do niej – zwykle bardzo symbolicznie – ilustracja, na rewersie zaś pełny opis sytuacji, który zna tylko jedna osoba w gronie bawiących się przy takiej zagadce, tzw. mistrz gry – reszta usiłuje odtworzyć przebieg zdarzenia, zadając mu pytania, na które ten odpowiada „tak” lub „nie”.
Do black stories, czyli w polskim wydaniu Czarnych historii właśnie, a także do innokolorowych (kierowanych głównie do młodszych graczy) stories, wydawanych na naszym polskim rynku na licencji moses. Verlag przez nasze polskie G3, mam niejaki sentyment. Jeśli graliście w takie Czarne historie 5 czy 6, Głupią śmierć, Boże Narodzenie, Śmiertelne wakacje lub choćby w Białe historie, to bawiliście się na moich tłumaczeniach z niemieckiego oryginału. To wszystko były ciekawe, zaskakujące opowieści, i zadziwiające było dla mnie zawsze to, że repertuar okropności czy niesamowitych sytuacji, które mogą się rzeczywiście wydarzyć (jak np. w Głupich śmierciach) lub które człowiek może sobie po prostu wyobrazić, jest tak niewyczerpanie przepastny.
Dziś – jak widzicie po tytule recenzji – nie będzie o żadnych zagadkach lateralnych, plasujących się – jakby nie patrzeć – na peryferiach planszówkowego krajobrazu, tylko o regularnej, pełnoprawnej grze, jaka pojawiła się w serii Czarnych historii. Czarne historie – Śledztwo to gra dedukcyjna, w którą zagramy w gronie od 2 do 4 graczy, a zajmie nam to ok. 30 min.
Czarne historie – Śledztwo otrzymujemy w ciekawym pudełku, które jest właściwie okładką dla właściwej paletki z elementami gry (zob. zdjęcia). Sam pomysł opakowania jest bardzo sympatyczny, w paletce wszystkie elementy gry mają przewidziane dla siebie miejsce, nic nie lata, jest praktycznie i przejrzyście. Sama okładka za to wydaje się być wykonana z nieco za miękkiej tektury. Na pewno zalecałbym ostrożne obchodzenie się z tą grą w transporcie.
W rozcięciu wieczka okładki mieszczą się instrukcja oraz taki patent a la kopertki, coś co miało służyć jako akta sprawy, gdzie gracze powinni umieścić karty morderstwa stanowiące zagadkę do rozwiązania. W tych aktach sprawy są nawet specjalne nacięcia na rogi kart. Niestety, to nie ma szans posłużyć zgodnie z przeznaczeniem, bo papier owych akt spraw jest, cytując jednego z moich współgraczy „cieńszy niż papier ulotek wyborczych”. Jedna ze znajomych opowiadała mi, że w jej egzemplarzu przedarł się im już przy pierwszej partii. My wymyśliliśmy sobie inny sposób na zagospodarowanie tych elementów, akta sprawy użyliśmy jako stojaczek dla karty morderstwa. W sumie nawet łatwiej się tak sprawdzało poszlaki, niż gdybyśmy musieli co chwilę otwierać akta.
Wszystkie pozostałe elementy gry wyprodukowano na poziomie przyzwoitym, z trendem w kierunku „bardzo dobrze”. Sercem gry są oczywiście karty, które są wydrukowane na odpowiednio grubym papierze. Szkoda tylko, że mają śliską fakturę. Przy tak dużym udziale czerni w grafice, raz, że od razu widać na nich ślady po palcach, dwa – szybko pojawiają się rysy na powierzchni kart i wytarcia na krawędziach, co z czasem obniża estetykę grafik. Ceniącym elegancję w grach planszowych – zdecydowanie polecam karty zakoszulkować.
Najlepsze wrażenie zrobiło na mnie wykonanie żetonów używanych w grze. Tu nie mam zastrzeżeń. Podoba mi się też bardzo styl graficzny tytułu, wyraźnie spójny z tradycją całej serii, klimatyczny, od lat już konsekwentnie minimalistyczny.
Mimo wszystko, ten mocno przeciętny poziom wydania Czarnych historii – Śledztwo nie powinien Was zniechęcić do spróbowania się z tą grą. Jej pochodzącej z Holandii autorce, Liesbeth Bos, udało się bowiem stworzyć tytuł prosty w zasadach, a jednocześnie esencjonalny w wyrazie. Przyjrzyjmy się regułom gry…
Operujemy tutaj kartami morderstw, przy których dolnej krawędzi umieszczono od 2 do 4 symboli poszlak (z przewagą na tę ostatnią liczbę). Poszlaki występują sparowane w 4 kategoriach: ofiara: mężczyzna – kobieta, czas zgonu: dzień – noc, miejsce zbrodni: wewnątrz – na zewnątrz, narzędzie zbrodni: nóż – pistolet. Każdy gracz umieszcza w aktach sprawy jedną kartę morderstwa z czterema poszlakami. Dla tej sprawy będzie, powiedzmy świadkiem, potwierdzającym ustalenia pozostałych graczy, bo w grze chodzi, owszem, o jak najszybsze i najsprawniejsze rozwiązywanie spraw, ale tych należących do pozostałych uczestników zabawy.
W swojej turze gracz dysponuje trzema kartami morderstw na ręce. Z tych wybiera jedną i przekazuje dowolnemu graczowi. Ten porównuje poszlaki na otrzymanej karcie z kartą swojej sprawy i umieszcza ją odpowiednio przy pasku dowodów. W ten sposób informuje wszystkich, ile symboli poszlak na karcie przekazanej mu przez aktywnego gracza jest poprawnych: 0/1, 2 czy 3. Oczywiście nie zdradza, które z poszlak na karcie zgadzają się z poszlakami na karcie właściwego morderstwa – ustalenie poprawnego zestawu czterech poszlak to właśnie zadanie przeciwników.
Drugi etap tury gracza jest etapem opcjonalnym. Gracz może podjąć próbę rozwiązania sprawy dowolnego z przeciwników, jeśli uznaje, że liczba wskazówek leżących przy pasku dowodów tego gracza wystarcza mu do odtworzenia okoliczności mordu. W tym celu wykłada swoje 4 znaczniki śledztwa przy kartach z poszlakami, układając je odpowiednimi symbolami do góry. Do tego musi wyłożyć na stół jedną ze swoich kart śledztwa. Te karty, na których widać odpowiednio 1, 2 lub 3 krople krwi, służą do wyrażenia stopnia przekonania rozwiązującego sprawę na temat poprawności swoich przypuszczeń. Właściciel rozwiązywanej sprawy kontroluje zgodność poszlak na znacznikach śledztwa z kartą w jego aktach. Jeśli choć jeden symbol się nie zgadza, sprawa pozostaje nierozwiązana. Zgadujący kończy wtedy swoją turę z niczym, co więcej traci bezpowrotnie kartę śledztwa. Rozwiązania sprawy może się podjąć w swojej kolejnej turze, o ile nie ubiegnie go ktoś inny. Natomiast, gdy zgadujący poprawnie ustalił zestaw poszlak, otrzymuje punkty w postaci odpowiedniej liczby znaczników: po jednym za każdą kroplę krwi na zagranej karcie śledztwa plus dodatkowe punkty za rozwiązanie sprawy. Te ustala się odejmując od sześciu liczbę kart leżących przy pasku dowodów rozwiązanej sprawy.
Na koniec tury – niezależnie czy gracz rozwiązywał jakąś sprawę czy nie – dobiera kartę na rękę nową kartę z poszlakami, tak aby mieć ich na ręce znowu trzy.
Rozwiązane sprawy zastępuje się natychmiast nowymi do rozwiązania. Sama gra zaś kończy się wraz z rundą, w której jeden z graczy zagra swoją trzecią kartę śledztwa. Wygrywa ten lub ci gracze, którzy zdobyli najwięcej znaczników punktów.
Wrażenia z rozgrywki w Czarne historie – Śledztwo wyniosłem jak najbardziej pozytywne. Tytuł jest kwintesencją, sednem swego gatunku. Znam kilka innych tytułów dedukcyjnych, m.in. produkcje wydawnictwa Gmeiner Verlag, specjalizującego się także w tematyce kryminalnej, i gra Liesbeth Bos plasuje się w takim kontekście na solidnej pozycji – czyli gdzieś w samym centrum swojej dziedziny. Jest bez niepotrzebnych fajerwerków, które mogłyby uczynić grę mniej przystępną. Konstrukcyjnie całość opiera się na 4 opozycjach, tj. możliwych okolicznościach morderstwa, które dają nam 16 możliwych rozwiązań. (I tu się nie mylę, bo po prostu policzyłem karty). Te matematyczne kanciastości zmiękcza zgrabnie okiełznana losowość w dystrybucji kart.
Do tego wszystkiego dochodzi nam jeszcze czynnik ludzki. Mam tu na myśli wybory graczy. Ważne jest kiedy, przy której sprawie i kartę z jakim zestawem poszlak wprowadzamy do gry. Bo z jednej strony czysta dedukcja, porównywanie przesłanek, wyciąganie suchych wniosków, ale z drugiej – kolejność graczy w grze, ich ewentualna gotowość do ryzyka przy zgłaszaniu hipotez. Czasem po prostu szczęście – bo trzy poszlaki są ewidentnie pewne, a czwartą udało się zgadnąć. A czasem: Trudno, zaryzykowałem, i nie udało się, kolejny gracz dostaje rozwiązanie na tacy. To wszystko razem powoduje, że Czarne historie – Śledztwo nie do końca jednak są li i jedynie spotkaniem przy kryminalnych łamigłówkach. W pewnym sensie gra zyskuje wymiar psychologiczny.
Dodam, że ten wymiar najwidoczniej lubi symetrię. Mam wrażenie, że rozgrywki w 2 i 4 osoby są najbardziej wyważone, z naciskiem na pełną obsadę, bo i sam najlepiej bawiłem się w takim gronie. W rozgrywce 3-osobowej końcówki partii potrafią być mocno niesatysfakcjonujące, bo tury ostatnich graczy w grze często pozbawione są już jakiegokolwiek sensu.
Kto lubi gry detektywistyczne, łamigłówki, produkcje wymagające wysiłku umysłowego, ale niekoniecznie chce jakoś szczególnie przepalać sobie zwoje mózgowe, ten w Czarnych historiach – Śledztwo znajdzie ciekawą propozycję. Gra najbardziej sprawdzi się w gronie mniej doświadczonych graczy, którzy baliby się utonąć w jakichś bardziej wymagających tytułach dedukcyjnych, w tym także w rozgrywkach z nieco starszymi dziećmi. Z zasadami nie będziecie mieli jakiś szczególnych problemów, a i w trakcie rozgrywki wszystko odbywa się na zwizualizowanych konkretach, co efektywnie odciąża umysł i pozwala się skupić na przyjemności z zabawy.
Dziękuję wydawnictwu G3
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Punktometr Zagramy
ocena ogólna: 7/10
strategia / taktyka: 6/10
losowość: 5/10
interakcja: 7/10
wykonanie gry: 6/10
stosunek cena do jakości: 7/10
cena w sklepach: ok. 70 zł
moja ocena dla „Czarne historie – Śledztwo” w serwisie BGG: 6
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Czarne historie – Śledztwo
Liczba graczy: 2 – 4
Wiek: od 12 lat
Czas gry: ok. 30 min
Wydawca: G3
Projektant: Liesbeth Bos
Instrukcja: polska
Zawartość pudełka:
• 28 kart morderstwa
• 12 kart śledztwa
• 16 znaczników śledztwa
• 4 akta sprawy
• 4 paski dowodów
• 35 znaczników punktów
• instrukcja