Bukiet
A znacie to? Przychodzi kostka do hodowcy kwiatów i taka jakaś niezdecydowana. Mogę w czymś pomóc? – pyta zniecierpliwiony hodowca. A kostka mu na to: Wie pan, w sumie to mi to joker. Wątpię, żebyście znali, bo sam ten kawał wymyśliłem – gdzieś przy którymś tłumaczeniu zasad gry Bukiet, co u mnie idzie mniej więcej tak:
Jesteś hodowcą kwiatów (zawsze myślałem, że hoduje się bydło i takie tam, ale sprawdziłem, kwiaty jednak też). No dobra jesteś tym hodowcą, masz tu taki arkusz z sześcioma rabatkami tudzież polami. Na tych polach różnokolorowe kwiatki. No i wiadomo, musisz jakoś na chleb zarabiać, to sprzedajesz swoje kwiatki. Przychodzą do ciebie klienci i składają zamówienia.
Klienci to te kolorowe kostki. Gracz rozpoczynający rundę rzuca wszystkimi sześcioma kostkami, wybiera sobie jedną, a potem pozostali, po kolei, również wybierają po jednej dla siebie. Wyobraźmy sobie, że wziąłeś niebieską kostkę, a na niej 4 oczka. Taką niebieską klientkę, która mówi: cztery poproszę. I ty szukasz sobie takie cztery niebieskie kwiaty rosnące obok siebie w pionie czy w poziomie, na jednej czy na jakichś sąsiednich grządkach, ścinasz (czyli zakreślasz) je dla niej i niebieska odchodzi zadowolona.
Po prawdzie – i to często ważne – masz jeszcze inne opcje. Możesz zakreślić mniej niż cztery, możesz zakreślić kwiaty w innym kolorze, ale wtedy za każdą niezgodność w zamówieniu musisz sobie tu z boku arkusza, przy tej buźce „w smuteczek” wstawić kreskę – na znak, że klient częściowo niezadowolony.
Podobnie z tymi innymi kolorowymi kostkami. Tylko biała jest szczególna, bo biała to ta z kawału, sama nie wie czego chce. Dla ciebie tym lepiej. Jak gdzieś przeczytałem: „Klient w krawacie jest mniej awanturujący się”. Dla tej białej możesz ściąć z rabat kwiaty w kolorze, jaki sam wybierzesz. W ogóle biały w tej grze to joker. To znaczy te białe kwiatki na arkuszu też. Możesz je zakreślać wraz z innym kolorem i to wtenczas nie jest żaden błąd.
I tak runda po rundzie (zmieniają się tylko po kolei rzucający) wybieramy kostki i zakreślamy kwiatki na swoich arkuszach. I staramy się zdobywać punkty – a to na dwa sposoby: Gdy zetniesz wszystkie swoje kwiaty w którymś kolorze, wołasz „Sprzedane!” i zamalowujesz sobie najwyższą dostępną wartość dla kwiatów w tym kolorze, ku zmartwieniu innych graczy, bo oni będą mogli powalczyć już tylko o mniejszą liczbę punktów za wyprzedanie tego koloru u siebie. To pierwsza droga do punktów. Druga to opróżnianie swoich rabatek-pól. Gdy zetniesz wszystkie kwiaty z jednego z sześciu pól arkusza, wołasz „Puste pole!” i zamalowujesz sobie pierwszy – licząc od lewej – niezamalowany jeszcze prostokąt z wartością punktową. Ten twój sukces nie ma już akurat wpływu na innych graczy, ale może przyśpieszyć koniec gry. Partia bowiem kończy się w rundzie, w której któryś z graczy sprzeda wszystkie kwiaty w trzech kolorach lub zetnie kwiaty na swoich czterech polach. Sumujecie wtedy zamalowane w czasie gry wartości punktowe, od nich odejmujecie po punkcie za każdą kreskę w obszarze niezadowolenia klientów. Ten, kto tych kresek zebrał najwięcej, odejmuje sobie dodatkowe -3, ten, kto zebrał ich najmniej, dodaje sobie +3 punkty. I voilà: Zwycięzca ustalony. Fanfary, wiwaty i chwała – może niekoniecznie wieczna, bo pewnie zaraz zawołacie o rewanż.
Jest w Bukiecie właśnie coś takiego, że wciąga, że intryguje, że niby kostki, niby losowość, ale jednak się mimo wszystko chce się udowodnić, no właśnie komu – sobie, innym? – że da się radę tę grę wygrać. I paradoksalnie w tym uporze jest jakaś metoda, gdzieś nad tymi papierowymi arkuszami, w ferworze rzucania kostkami, rysowania, zakreślania, obwodzenia, zamalowywania, w tych całych pełnych emocji dylematach – te zielone czy tamte, z tym białym, a jak już z błędem, to raczej mniej czy więcej?… Gdzieś w tym wszystkim rysują się jakieś ścieżki do zwycięstwa. Może nie na początku, ale gdzieś prędzej czy później już da się zauważyć, że nie zawsze wygrywa ten, co najwięcej i najszybciej, że w Bukiecie rządzi mądra ekonomia, że jest w tej grze sporo miejsca na optymalizację, a jednocześnie całość nie znudzi nas zbyt szybko – choćby przez fakt, że mamy do dyspozycji cztery układy plansz A-D. W międzyczasie zresztą Nasza Księgarnia wypuściła także planszę E do samodzielnego ściągnięcia, zaś w sprzedaży już pojawił się dodatek – dodatkowe arkusze, na których oprócz kwiatków są plansze z diamentami i potworkami. Co pewnie zachęci niejednego, komu z kwiatkami nie po drodze.
Gry roll&write („rzuć i zakreśl”), czyli gry z gatunku, jaki reprezentuje Bukiet, mają wielu fanów. Ja się nie będę mądrzył porównaniami Bukietu z innymi produkcjami, bo ani znawcą tego gatunku się nie czuję – w ogóle nie czuję się znawcą czegokolwiek, ani nie uważam, żeby trzeba było bawić się w takie porównania. Bo jak gra sama w sobie jest dobra, ba! bardzo dobra, to mi wystarczy, że jest wystarczająco inna niż pozostałe. Czyli poznać warto. A Bukiet ma wszystko, co gra-zakreślanka mieć powinna: przejrzyste, proste reguły z odpowiednią głębią, przemyślany balans prowokujący do odczuwanych jako ważące decyzji, a przy tym minimalistyczne rekwizytorium (Może nawet zbyt minimalistyczne… Jarek, dlaczego poskąpiłeś nam gumki w pudełku!?).
Do tego zagra się w Bukiet przyjemnie i w 3 i w 5 osób, bo czas rozgrywki w tym najliczniejszym wariancie jest wciąż akceptowalny. Kto grywa zwykle w dwójkę albo solo, ten również znajdzie w tej grze ciekawe – i co najważniejsze – porównywalne emocje. Zasady rozgrywki w 2 osoby niewiele się różnią od podstawowych. Ot, wybieracie na zmianę po dwie kostki zamiast po jednej. Reguły gry solo natomiast wyłączają białą kostkę i odejmujemy sobie jedynie punkty z kresek za niezadowolenie. Gramy wtedy 8 rund, zaznaczając sobie ten upływ czasu w polach na dole arkusza. W grze na 2 osoby i w trybie solo można nawet podejść nieco bardziej ryzykownie w stosunku do spełniania życzeń klienta, ale tu szczegółów nie będę zdradzał, bo po co psuć komuś zabawę.
Jak oceniam Bukiet? Cudna gra. Ja jestem organoleptycznie nadwrażliwy na piękno wizualne, to może i z tego powodu taka cudna. Zakoffałem się w niej już widząc prototyp pudełka na biurku Jarka Basałygi, gdy odwiedziłem Naszą Księgarnię w wakacje. Wtedy arkusze były chyba jeszcze wydrukami z drukarki. Koncept gry i jej warstwa mechaniczna wraz z warstwą graficzną zgrywają się świetnie i grzechem byłoby nie podkreślać tych atutów Bukietu.
Dałbym po raz drugi, po świetnych Nogach za pas!, 10/10 punktów w mojej ocenie, ale – niestety – nie mogę i nie dam. Dam „tylko” 9. Brak gumki mogę wybaczyć, choć czasami rzeczywiście ktoś nie tam z tą kreską polezie i dobrze byłoby coś wymazać. Szczególnie jak się jest estetą. Punkt do 10 Nasza Księgarnia traci za zepsuty opis zasady w pasażu o Pustym polu! Tak – w kwestiach instrukcji – jestem wymagający. I tu w raczej zdecydowanie czarny niż biały.
Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Punktometr Zagramy
ocena ogólna: 9/10
strategia / taktyka: 6/10
losowość: 4/10
interakcja: 3/10
wykonanie gry: 9/10
stosunek cena do jakości: 9/10
cena w sklepach: ok. 50 zł
moja ocena dla „Bukiet” w serwisie BGG: 8
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Bukiet
Liczba graczy: 1 – 5
Wiek: od 8 lat
Czas gry: ok. 20 -40 min
Wydawca: Nasza Księgarnia
Projektant: Wouter van Strien
Instrukcja: polska
Zawartość pudełka:
• 2 arkusze po 100 arkuszy gry
• 6 kostek
• 5 ołówków
• żeton pierwszego gracza
• instrukcja
„Jarek, dlaczego poskąpiłeś nam gumki w pudełku!?”
Bo jak już się zetnie kwiatka, to się już tego nie cofnie??
Fajne