Kieszonkowe kasyno
Byliście kiedyś w kasynie? Jak większość ludzi zapewne nie. Ja też nie byłem i raczej nigdy nie zawitam. Jakoś mnie to nie pociąga. Za to w grę o takiej tematyce zagrałem chętnie – podobnie jak zagrałbym na przykład w grę o wyścigach żużlowych, mimo że w życiu prawdopodobnie nie zrobię nawet jednego wirażu motocyklem, a speedway przywodzi mi na myśl skojarzenie z nudą w czystej postaci. Gry bez prądu mają bowiem to do siebie, że pozwalają nam bezpiecznie i wygodnie przeżywać przygody, których normalnie nie chcielibyśmy wcale przeżywać. I otwierają nas w ten sposób na emocje, na które się sami często blokujemy.
Na takie kasynowe emocje otworzyło mnie Kieszonkowe kasyno, o którym tutaj przeczytacie. Owa mała, prosta gra kościano-karciana, plasująca się gdzieś na pograniczu mechaniki kuszenia losu (push your luck) i hazardu, pierwsze wrażenie zrobiła na mnie zgoła mierne. Graliśmy wówczas w 2 osoby, jakoś się skończyło nam szybko i jakoś tak nijak. Wygrałem, ale bez trudu. Drugi gracz przegrał, również bez szczególnych dramatów. Żadna jaskinia hazardu się nam nie objawiła. A przecież chyba powinna. Przynajmniej takiej się spodziewaliśmy.
Na szczęście dla gry nie jestem z tych, którzy wydają osąd o tytule po pierwszej rozgrywce. Zwykle nawet druga nie jest jeszcze decydująca. Bo w graniu w gry jest za dużo zmiennych – ja mogę być zmęczony, współgracze nie w formie, można czegoś nie dopatrzyć w instrukcji, czasem po prostu coś się losowo w talii wybitnie nie ułoży – może akurat zapomnieliście dobrze przetasować.
Na szczęście dla siebie Kieszonkowe kasyno trafiło u mnie jeszcze kilka razy na stół. W innym składzie liczbowym i osobowym. Może też w bardziej odpowiedniej dla siebie grupie docelowej. Zagrałem w nie między innymi z moimi uczniami. Dzieciaki z klasy 6, wiek już więc coraz bardziej nastoletni. I tu szczególnie pokazało, czym być chce i potrafi.
Koncepcja gry jest nieskomplikowana. Przed rozgrywką w Kieszonkowe kasyno czyta się szybko krótką instrukcję, odlicza po 7 kart na każdego gracza, tasuje i tworzy z nich zakryty stos, a potem z tego stosu odkrywa 5 kart. Trzeba jeszcze dać każdemu po 10 żetonów, potem jeden z graczy bierze 7 kości i zaczyna grę.
W swojej turze rzucamy wszystkimi kośćmi. Są na nich różne symbole znane z bębnów automatów. W grze chodzi po prostu o zdobywanie kart poprzez wyrzucanie na kostkach odpowiednio wielu takich samych symboli, ewentualnie zestawów symboli uzupełnionych jokerami. Gdy uda nam się uzyskać wymaganą liczbę symboli na kostkach – np. 4 wiśnie albo 6 dzwonków, możemy zabrać kartę, a na koniec gry otrzymamy liczbę punktów wskazaną w jej rogu.
Ponieważ Kieszonkowe kasyno wykorzystuje koncept generujący dużą losowość, oczywistym jest, że rzadko udaje się wyrzucić od razu wymaganą liczbę symboli. I tu pojawia się rozwiązanie dla każdego przyglądającego się komponentom gry przewidywalne, ale jak się okazuje jednocześnie sprytne: Za każdym razem, gdy graczowi uda się odłożyć na jakąś kartę co najmniej jedną kość, może on wpłacić “do banku” żeton i przerzucić pozostałe mu kości. I tak nawet kilka razy w turze. Niby wspaniale, takie ułatwienie w grze, taka szansa…. Tyle, że kosztowna. Bo każdy żeton znajdujący się na końcu partii w puli gracza przynosi mu punkt. Na równi z punktami na kartach, które zresztą możemy w trakcie gry wymieniać właśnie na żetony, gdyby przypadkiem skończyły nam się w naszych zasobach.
Wydawszy żetony czy nie – w Kieszonkowym kasynie mamy dość często tę satysfakcję, że jakąś kartę, ba! czasem nawet kilka w jednej turze, udało nam się zdobyć. Jest to jednak satysfakcja wciąż połączona z nutką niepewności – bo reguły zalecają nam na koniec tury “zabezpieczyć” wygraną kartę, co polega po prostu na próbie wyrzucenia tym razem co najmniej połowy symboli z układu widocznego na niej. Jeśli się nam rzut udał, obracamy kartę awersem do dołu. Uchroniliśmy ją właśnie przed zakusami pozostałych graczy. Jeśli nie zebraliśmy wymaganej liczby symboli, co bywa trudne choćby z tej przyczyny, że musimy ignorować przy tym jokery – zdobyta karta pozostaje przed nami odkryta aż do początku naszej kolejnej tury. W tym czasie przeciwnicy mogą usiłować ją nam przejąć – ta karta powiększa po prostu tymczasowo pulę kart do zdobycia przez naszych współgraczy.
W momencie, gdy nie będziemy mogli już uzupełnić odkrytej puli kart do 5, kończymy rozgrywkę podliczając swoje punkty za karty i żetony.
Czy mi się Kieszonkowe kasyno podoba. I tak i nie. “Nie” – w tym sensie, że niekoniecznie jest to gra dla mnie i po kilku partiach czuję, że pokazała mi wszystko, co mogła pokazać. Przy tym w rozgrywce na 5 graczy jest dla mnie jednoznacznie za długa, spokojnie z dwa razy przekraczaliśmy wskazane na pudełku 15 minut. Wolałbym, gdyby instrukcja kazała odliczać do talii np. po 7 kart dla dwóch pierwszych graczy i po 5 dla każdego kolejnego. Ale “tak”, podoba mi się mimo to, ponieważ w odpowiedniej grupie docelowej rzeczywiście robi prawdziwą furorę.
Przede wszystkim ma spory potencjał imprezowy, pewnie przez to też sprawdza się lepiej w większym gronie: nieskomplikowane zasady oraz szczypta negatywnej interakcji przy podbieraniu innym jego niezabezpieczonych kart gwarantują niezobowiązującą zabawę wśród wybuchów radości i udawanego gniewu. Można pograć w gronie rówieśników, ale gra bardzo dobrze zafunkcjonuje także w relacjach dzieci – dorośli, bo tu każdy ma szansę, a wiadomo – ograć mamę, tatę czy pana nauczyciela, to frajda sama w sobie. Do mnie moi szóstoklasiści specjalnie pisali na Facebooku, z prośbą, żebym przyniósł grę jeszcze raz. Bo taaaaak im się podobała.
Widzę też w Kieszonkowym kasynie – paradoksalnie, bo na pierwszy rzut oka wszystko tu kojarzy się z hazardem – okazję do oddziaływań wychowawczych. Tu hazardu jako takiego de facto szczęśliwie mimo wszystko nie ma, natomiast jest przestrzeń do pokazania młodszym tych momentów ludzkich zachowań, gdzie zaczynamy działać nielogicznie, nieracjonalnie. Gdy się zechce obudować grę rozmową o tych tematach, można uznać nawet, że zabawa przy Kieszonkowym kasynie staje się elementem profilaktyki przeciwuzależnieniowej.
Konstrukcyjnie Kieszonkowe kasyno okazuje się ponadto całkiem sprytnie zaprojektowane. A najtrudniej niekiedy – bo zauważyłem to i przy swojej recepcji tej gry – docenić elegancję prostych rozwiązań. Szczególnie przy tytułach, którymi chyba nawet sami autorzy sterują w obszary przeciętności, licząc na to, że co egalitarne a nie elitarne, przyjmie się też szerzej. W Kieszonkowym kasynie niby jest losowość, bo gra w kości, ale przez fakt odkładania ich na karty, do gry wchodzi teoria prawdopodobieństwa. O ile nie spasujemy bez zdobycia karty, brniemy w turze coraz dalej – rozważając nasze szanse na poszczególne karty przy coraz mniejszej liczbie kości. Bo na przykład, co lepiej – pamiętając o tym, że do kompletowania wymagań karty można wykorzystać też jokera: Czy za pomocą pozostałych nam jeszcze 3 kości próbować wyrzucić dwa symbole potrzebne do układu na karcie z ogólnej puli, czy zaryzykować i dwiema kośćmi próbować wyrzucić symbol na karcie przeciwnika, żeby mu ją odebrać? Nawet to z początku dziwne dla wszystkich zabezpieczanie raz zdobytych już kart okazuje się mieć kluczowy dla gry sens. Poza budowaniem interakcji, balansuje nam grę – bo jeśli ktoś celuje w bardziej punktowane karty, musi się liczyć z tym także, że będzie mu je statystycznie trudniej zabezpieczyć.
Kieszonkowe kasyno oferuje sympatyczną rozgrywkę i garść ciekawych wrażeń ze wspólnej zabawy. To jest mocno losowa gra, ale mimo wszystko kilka decyzji pozwoli Wam podjąć – ergo: żadna z tych całkiem “głupich, losowych gier”. Polecam się bawić w gronie co najmniej 3 graczy. Gdy na 5 będzie się dłużyć, po prostu odłóżcie część kart z talii do pudełka. Jeśli będziecie chcieli potraktować się jeszcze bardziej uczciwie, niż wedle podstawowych zasad, w momencie, gdy nie będzie można uzupełnić puli do 5 kart, rozegrajcie jeszcze aktualną rundę do końca, tak aby wszyscy rozegrali taką samą liczbę tur lub do momentu, gdy nie będzie już można zdobyć żadnej karty.
I jak najbardziej spróbujcie sprawdzić ten tytuł jako grę kieszonkową. Pudełko jest niekoniecznie podróżne, ale jego zawartość to raptem 35 kart, 7 kości i 50 żetonów. Można spokojnie przepakować w coś mniejszego i zabrać ze sobą na wakacje. Taka turlanka bez zadęcia wspaniale się sprawdzi jako przerywnik czy sposób na zabicie nudy.
Dziękuję wydawnictwu Fabryka Kart Trefl -Kraków
za nadesłanie egzemplarza gry
Punktometr Zagramy: Kieszonkowe kasyno 6/10
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Kieszonkowe kasyno
Liczba graczy: 2 – 5
Wiek: od 8 lat
Czas gry: ok. 15 min
Wydawca: Fabryka Kart Trefl-Kraków
Projektanci: Martin Nedergaard Andersen
Instrukcja: polska
cena w sklepach: ok. 45 zł
Uwaga: Plastikowe żetony i filcowa mata nie są częścią gry.