PtaKostki
Widziałem wiele zachwytów w internetach, na facebookach i instagramach, ale na zdjęciach nie widać geniuszu tej gry. Karty, przyozdobione ptaszkami w przywołujących jakieś minecraftowe skojarzenia interpretacjach, które świetnie oddają klimat, którego tu przecież jakby nie ma, a jednak dzięki tym rysuneczkom jednak jest, wyglądają obłędnie, a co najmniej – słodko. Mechanika gry kojarząca wyścig, zarządzanie ręką czy wspólną pulą, razem ze zbieraniem zestawów i niezbędnym planowaniem w przód działa świetnie, a specyficzna konstelacja reguł dodaje całości głębi i negatywnej interakcji. Brawo dla Wioli i Marka z wydawnictwa Hobbity. Mają nosa do dobrych gier.
Przyznaję się bez bicia, jak dziś czy wczoraj na pewnej planszówkowej grupie facebookowej, uchodzącej już w opinii wielu za najbardziej nieuprzejmą w planszówkowym net-fandomie, uczynił to pewien nieletni Antoni M. [https://bit.ly/34LyDQa], bohater jednego dnia, w sprawie innej gry, co mnie zainspirowało do trawestacji jego wypowiedzi, a co teraz – w hołdzie młodzieńczemu zapałowi, tudzież naiwności godnej najlepszych planszówkowych influencerów (Ewa, to nie o Tobie, Ty przynajmniej jesteś szczera) – skłoni mnie nawet do cytatu z Młodego: “Rzeczywiście poproszono mnie o recenzje (ale nie pisałbym, gdyby gra mi się nie podobała)”
Zatem tak, Wiola z Hobbitów, nieśmiało, bo nieśmiało – gdyż albowiem czort jeden wie, co ten pomimo sobie o grze tak naprawdę myśli – poprosiła mnie o recenzję PtaKostek. I niby nie powinienem, bo wedle moich zasad nie łączę spraw szafki Klubu Graczyn ze sprawami recenzenckimi i dlatego proszę sobie wysyłać konkretnie albo tu albo tu, ale w tym wypadku wyjątek potwierdzi regułę – bo PtaKostki są po prostu tak dobre i właśnie w Klubie tak się udowodniły, że ja pierniczę dziś swoje zasady i piszę recenzję. Dla Waszego dobra przede wszystkim, żebyście przypadkiem tej gry po prostu nie ominęli.
Recenzja – w sensie sensu stricte – będzie krótka, bo wszystko i tak sprowadza się podobno do jakiejś oceny. Oto i ona: PtaKostki to świetna gra, daję im 10/10, bierzcie, kupujcie, grajcie, pod choinkę też nie wstyd podarować. A przy okazji – nie wydacie tyle, co na ten hit Cejrowskiego, który zarabia na swojej autopromocji, a nie stać go na buty. No i – o zgrozo – nie wierzy w nerdów projektujących planszówki. Takie dziś to czasy, zero szacunku dla rzemiosła.
A teraz uzasadnienie werdyktu, ten cały welon nieodłącznej w recenzji rzeczowej krytyki, dla tych, którzy potrzebują, wierzą w nerdy i pozostały entourage: sumienie autora, grafika, redaktora gry i wydawcy. Oraz – last but not least – uczciwość recenzenta.
Nie – stop – najpierw będzie dygresja: Bo ja tego Cejrowskiego [https://www.facebook.com/watch/?v=489969048261206] nieszczęśnie wczoraj obejrzałem byłem – przez Kamila P., który nieopatrznie udostępnił w rzeczonej wyżej grupie naszego bosonogiego bohatera narodowego. Kamil miej litość, wiesz, ja, jak każdy normalny człowiek, w internety zaglądam, a tam takie treści – i ja wyłączyłem i sobie pomyślałem, o w żenuę masakrablę. Wyczuli piniondz. Zaklinam Was, znajcie co dobre, nie psujta sobie gusta. Dajta piniondz tym, którzy wiedzą, co Wam sprzedają. Ja dziś piszę o PtaKostkach i to dobry przykład, 10/10 to żadne pitu-pitu u mnie, takie nawet fiu-fiu, nawet jeśli ja tam pewnie nikim jestem – po prostu się zawsze bardzo cieszę, że mogę tę 10 przyznać. Ale też to przykład niejedyny – bo gdyby nawet uznać ten apel za tendencyjny: Po prostu chyba czasem lepiej trzymać się marki, a nie celebrytów. (Jakbyście nie wyczuli między wierszami – to walę wprost: Tak Hobbity to już marka. A ten Cejrowski – to tak dla kontrastu mi się nadaje akurat.)
Koniec dygresji. Wracamy do meritum. Szkic zasad PtaKostek, bo to na pewno nakreślić wypada. Zatem – w kilku akapitach:
W grze rozgrywa się wiele rund, aż do momentu, gdy któryś z graczy jako pierwszy spełni jeden z dwóch warunków zwycięstwa. Wygrywa ten, kto najszybciej zbierze karty ptaków 7 kart różnych gatunków albo co najmniej 3 karty ptaków z dwóch dowolnych gatunków. Świetne jest to, że przez całą grę możecie próbować dążyć do zrealizowania dowolnego z tych wymagań, nikt Wam się nie każe specjalizować w którymś kierunku, po prostu gracie i próbujecie – to albo to. Przy tym – wszyscy widzą, jak Wam idzie, ale i Wy widzicie, jak radzą sobie inni, bo te zgromadzone przez gracza ptaki leżą przed nim odkryte. Wyobraźcie sobie to napięcie, to obserwowanie, komu najbliżej, te starania, żeby może ubiec… Ptakostki w tym aspekcie wyścigu oferują emocje właściwie aż do ostatniego momentu. I aż do ostatniego momentu potrafią zapewnić Wam niezwykłe zwroty akcji, zaskoczenia, radość, że się udało, lekki, taki pozytywny mobilizujący nerw, że udało się komuś innemu.
Takie właśnie odczucia mamy w grze dzięki genialnemu zestawieniu reguł zagrywania kart. Prostota i kompaktowość – nerdowskie algorytmy – jak by to pewnie sformułował w swojej wygadanej ignorancji Cejrowski, ale pięknie ubrane w niezbędną w tym rzemiośle nutę poezji.
W swojej turze gracz musi najpierw wybrać gatunek ptaka spośród tych, jakie ma na ręce, a następnie wyłożyć na środek stołu wszystkie karty tego ptaka. Gracz dokłada wszystkie te karty po lewej lub prawej stronie dowolnego z czterech rzędów wspólnej puli. Jeśli uzyska w tym rzędzie coś, co ja nazywam „nawiasem” – czyli otoczy z dwóch stron gatunkiem zagrywanego ptaka karty innego gatunku lub innych gatunków, wtedy bierze te karty ze środka „nawiasu” na rękę, a pozostałe karty w rzędzie zsuwa. Jeśli w rzędzie pozostaną karty tylko jednego gatunku, uzupełnia się go kartami z zakrytego stosu, aż do momentu, gdy będą tam dwa różne gatunki.
Może się oczywiście zdarzyć i tak, że gracz dołożył karty do któregoś rzędu puli w taki sposób, że nie otoczył “w nawias” żadnego innego gatunku. W tym przypadku może – ale wcale nie musi (dlaczego to ważne, powiem później) – dobrać w ciemno dwie górne karty z zakrytego stosu kart.
Po dołożeniu kart do puli i ewentualnym zabraniu innych ptaków z puli, gracz może, jeśli jest w stanie – i jeśli chce, bo wcale nie musi – skompletować ze swoich kart na ręce dokładnie jedno stado ptaków. Stada dzielą się na małe i duże, a te kryteria orientują się po prostu wedle minimalnej liczby kart ptaka danego gatunku, którą gracz musi mieć w tym momencie zgromadzone. Te wartości widzimy w prawym górnym rogu każdej karty – na przykład małe stado sów tworzą 3 karty, a duże – 4 karty. Wymagania co do wielkości stada są tym większe, im więcej jest kart danego gatunku w talii. Tę ostatnią informację widzimy z kolei w lewym dolnym rogu kart.
Skompletowane stado gracz wykłada przed siebie – tu także obowiązuje zasada, że trzeba wyłożyć wszystkie karty zagrywanego gatunku – a potem odkłada je na stos kart odrzuconych, zostawiając w kolekcji przed sobą 1 kartę, jeśli zagrał właśnie małe stado, lub 2 karty – w przypadku skompletowania dużego stada.
Zasadniczo – z tym małym, a bardzo ważnym mykiem z dobieraniem lub nie dwóch kart z zakrytego stosu – tura gracza zamyka się więc w sekwencji, wyłóż karty, żeby zebrać karty, aby z tych kart skompletować stado i móc dodać karty do swojej kolekcji – ciągle z myślą o warunkach zwycięstwa. Ale gdyby to było tylko tyle, to PtaKostki wcale nie byłyby taką genialną, świetną grą. A są – bo autor każe graczom ponad to wszystko umieć znaleźć właściwe wyczucie czasu. Możecie sobie gromadzić, zbierać, wybierać i szukać, co Wam potrzeba do tych stad, ale nie możecie zapomnieć o dynamice rund, o tym, że nie gracie we flaki z olejem, tylko w wartką, pełną życia i pędu do zwycięstwa karciankę. I dlatego właśnie runda w którymś momencie się kończy. Gdy któryś z graczy zagra ostatnią kartę z ręki, wszyscy pozostali po prostu odrzucają wszystkie karty ze swoich. Nie tylko dlatego dobrze jest być tą osobą, która kończy rundę innym – bo tak jest najbardziej optymalnie. Dobrze jest się tak ustawić także dlatego, że kto skończył aktualną rundę, rozpocznie następną – z tą pulą, którą prawdopodobnie sam sobie może pod siebie przygotował.
Żeby dobrze grać w PtaKostki trzeba umieć planować swoje szanse i przewidywać szanse innych. Trzeba mądrze zarządzać kartami na ręce i sprytnie manipulować zawartością puli – tu oczywiście w miarę możliwości, bo wiadomo, że inni gracze mają na pulę taki sam wpływ, a im ich więcej, tym się pula szybciej modyfikuje. Co jednak wcale nie czyni PtaKostek mniej interesującą przy jakiejś tam konkretnej liczbie graczy. Ot, przy dwóch będzie bardziej strategicznie, a przy pięciu maksymalnie taktycznie. Ważne jest wyczucie momentu, obserwowanie, ile kart pozostało pozostałym na ręce. Czasem bardziej opłaci się wyłożyć małe stado, zamiast liczyć, że zdążymy skompletować duże. Czasem warto zaryzykować dobierając karty w ciemno, a innym razem – pokrzyżować innym plany, zagrywając nagle ostatnie ptaki z ręki i nie dobierając nic.
W PtaKostki grałem z wieloma osobami, w różnym wieku. Wszystkim się podobało – pewnie, że mniej lub bardziej, bo też te gusta mamy różne. Braliśmy też Klubem udział w kampanii turniejowej Hobbitów poświęconej temu tytułowi. Chyba żaden z tegorocznych turniejów nie był aż tak emocjonujący
Ale ja też mam wokół siebie ludzi, którzy mają gust i wrażliwość na to, co w naszym hobby najlepsze i najcenniejsze. Bo to jednak ważne, żeby ten gust sobie wyrabiać, wiecie. Niektórym wystarczy marketowa komercja, albo celebryckie wynalazki i będą szczęśliwi, inni będą umieli ucieszyć się na przykład elegancką, subtelnie wysublimowaną mechaniką bardzo kompaktowych PtaKostek. Do tego całkiem designerskich – jeśli spojrzeć na te graficzki. Dobra ilustracja potrafi nawet tak abstrakcyjnej grze dodać sporo estetycznej świeżości. Zauważcie drzewa, krowy na pastwiskach, muchy. Całości dopełnia wydanie bardzo na poziomie, solidne, poręczne pudełko, dobrej jakości karty, przejrzyście napisana instrukcja.
Możny by jeszcze słodzić? Można, ale po co. Najważniejsze, że w te PtaKostki po prostu z chęcią się gra. Są nieskomplikowane, prostolinijne, ale na tyle głębokie, że zapewniają zadowalającą regrywalność. Takie powinny być właśnie dobre gry karciane. Zwięzłe, treściwe, doskonałe w punkt.
Jakby Was poprosić, żebyście zagrali, zrobili zdjęcie, a potem podzielili się wrażeniami na internecie, to będzie dobrze czy niedobrze? Czy to zależy od tego, czy jesteście nieletnim Antonim, czy pełnoletnią Ulą. Tak sobie głośno myślę tylko. Antoniego pozdrawiam, nie trzeba się przejmować.
Idźcie grać w PtaKostki, nie włączajcie Cejrowskiego, żeby Wam gustu nie spaczył. A w internetach przede wszystkim uprzejmi bądźcie. Czasem niektórym nie wychodzi…
Dziękuję wydawnictwu Hobbity
za nadesłanie egzemplarza gry
Punktometr Zagramy: PtaKostki 10/10
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: PtaKostki
Liczba graczy: 2 – 5
Wiek: od 8 lat
Czas gry: ok. 20 min
Wydawca: Hobbity
Projektanci: Stefan Alexander
Instrukcja: polska
cena w sklepach: ok. 50 zł