Dolina Nilu
Dolina Nilu, tegoroczna premiera w programie nowosądeckiego wydawnictwa Hobbity, zabiera nas do starożytnego Egiptu, gdzie wcielimy się w nomarchę, czyli zarządcę nomu – jednej z w sumie ok. 40 prowincji owego wielkiego państwa. Nasze zadanie w grze jest natury ekonomicznej: Gromadzimy zasoby, rozbudowujemy swoje miasto o nowe dzielnice, aby w powstałych tam sklepach spieniężać to, co dzięki łaskawemu Nilowi i pracy rąk ludzkich udało się wydrzeć pustyni.
Przy całym swoim skoncentrowaniu na gromadzenie i spieniężanie, Dolina Nilu wciąż w niczym nie przypomina klasycznych, dla wielu zbyt przyciężkich gier ekonomicznych. Autor, Cyrille Leroy, zaplanował swoją grę znacznie bardziej rodzinnie, aspekt ekonomiczny spaja po prostu ze sobą dwa wyraźniej rzucające się w oczy rysy tej publikacji. Będziemy grali w grę kafelkową (na tej starej znanej zasadzie – dołóż coś, zyskaj coś) płynnie przechodzącą w sałatkę punktową (bo zdobywamy punkty na kilka różnych sposobów – niekiedy wprost, innym razem nie bezpośrednio). W efekcie otrzymujemy grę lekką, łatwą i przyjemną, a przecież absolutnie nie banalną. A do tego – i to wrażenie jakoś nie przemija mimo sporego już opatrzenia z grafikami Doliny Nilu – grę piękną.
Dolina Nilu ma jedną z najładniejszych okładek, jakie narysowano w tym roku dla gier rodzinnych. Ilustrator gry, Jérémie Fleury, zdecydował się na klasyczną scenkę sytuacyjną, w której udało mu się zawrzeć i wszystkie najważniejsze treści samej rozgrywki i przyjazność gry dla gracza. Jest nawet nieco słodko, i ta barwna słodycz przewija się także na grafikach elementów gry. Dolina Nilu wizualnie budzi sympatyczne emocje, a także satysfakcję, gdy obserwujemy jak spieczone piaski pustyni stopniowo pokrywają się kolorowymi kafelkami pól papirusu, winorośli, zagród i kamieniołomów, a nasze plansze miast – tonącymi w zieleni dzielnicami z kolorowymi sklepami.
Grę toczyć będziemy przy modularnej planszy głównej – jej wielkość zależy od liczby graczy. Na niej – po jednym w swojej turze – układać będziemy dominopodobne żetony doliny. Z zasady każdy kolejny musi przylegać co najmniej jednym bokiem takiej samej ilustracji do ilustracji któregoś z żetonów już leżących na planszy. Za każdą identyczną ilustrację połączoną z ilustracją z dołożonego żetonu gracz bierze z puli odpowiedni surowiec i kładzie go obok swojej planszy metropolii. Surowce w grze, symbolizowane przez sympatyczne kształtami, maluśkie drewniane znaczniki, to winogrona, bydło, kwiaty papirusu, alabaster oraz pszenica. Cztery pierwsze zdobywamy poprzez dopasowywanie do siebie żetonów doliny albo – to rzadziej – przez zakrycie żetonem doliny odpowiedniej ilustracji na planszy głównej. Pszenicę otrzymujemy, gdy dokładamy żetony wzdłuż narysowanych na planszy pól pszenicy.
Na planszy głównej poza żetonami pojawiać się mogą także monumenty. Są to niewielkie, składane z dwóch część kartonowe znaczniki, przedstawiające typowe dla starożytnego Egiptu budowle: obelisk, sfinksa, piramidę, świątynię. Każdy z graczy otrzymuje cztery monumenty jednego rodzaju i może je ustawiać na planszy głównej w chwili, gdy poprzez dołożenie żetonu w swojej turze uzyska tzw. kamieniołom, czyli pojedyncze pole na planszy głównej otoczone z każdej strony żetonami doliny, polami wody czy pszenicy lub krwadzędzią planszy. W tym momencie decydujemy, czy chcemy wziąć 1 dowolny znacznik surowca z puli czy właśnie ustawić na tym polu monument. Dwaj gracze, którzy na końcu gry mają na planszy najwięcej monumentów, otrzymują dodatkowe debeny – bo w tej grze ta staroegipska waluta pełni rolę punktów.
Po etapie tury gracza rozgrywanej na planszy głównej przenosi on swoją uwagę na własną planszę metropolii. To jest moment na zagospodarowanie surowców zdobytych przed chwilą z planszy. Ważny tym bardziej, że w Dolinie Nilu nie przechowuje się zasobów na kolejne tury. Wszystko, co pozyskaliśmy, natychmiast musimy zużyć – do zakupu nowego żetonu dzielnicy lub zaopatrzenia któregoś ze sklepów działających już w naszym mieście. Czego nie byliśmy w stanie wykorzystać – odrzucamy z powrotem do puli.
Co ciekawe, zarówno budowa dzielnicy, jak i zaopatrzenie sklepu, to fazy tury nieobowiązkowe dla gracza. To do nas należy decyzja, co robimy z naszą własnością. Zwykle oczywiście raczej zdecydujemy się na zakup żetonu dzielnicy spośród 4 leżących w odkrytej puli, bo też przy tylko 9 rundach gry nie ma co za bardzo wybrzydzać. Żeby zdobywać punkty na koniec gry, trzeba w jej trakcie zapełniać swoją metropolię. Każda dzielnica ma od 1 do 3 sklepów, dwie pierwsze dzielnice mamy narysowane na planszy miasta, na kolejne 7 czekają puste miejsca na planszetce. Kluczowa okazuje się strategia w wyborze żetonów dzielnic i koncentracja na wybranych rodzajach sklepów – przynajmniej tak bardzo, jak pozwala na to losowa dystrybucja żetonów z zakrytego stosu. Każdy żeton dzielnicy ma swój koszt, czasem 0, ale wtedy sklepy są zwykle mniej punktogenne, czasem 1 lub 2. Ten koszt trzeba ponieść w surowcach zdobytych właśnie z planszy głównej lub w zgromadzonej dotąd we własnym spichlerzu pszenicy. To jeden aspekt tej fazy gry. Drugi to samo zaopatrzenie sklepów. Do tego też potrzebujemy surowców – i także możemy używać tylko tych zdobytych właśnie w turze.
Żeby sklep liczył się do profitów na koniec gry, musimy mu dostarczyć wymagane surowce. Dobrze, że nie trzeba tego robić “na jeden raz”, bo możemy zaopatrywać sklep także na raty. Ale… to i tak nie zawsze zagwarantuje nam, że uruchomimy przed końcem rozgrywki wszystkie, które chcemy. Innymi słowy – w Dolinie Nilu funkcjonuje zjawisko krótkiej kołderki. Chcielibyśmy wszystko, ale nie na wszystko nas tu stać. To rodzi podsycające emocje dylematy i zmusza do wyborów: Czy postawię na sklepy generujące bezpośrednio pieniądze, czy raczej na te, z których przychód zależeć będzie od ilości położonych na planszetce surowców danego rodzaju? A może zaopatrzę sklepy premiujące pomnikami bóstw. W tym przypadku ważna jest ostateczna ilość takich pomników – 2 dają nam jeszcze tylko 4 debeny, ale już 6 i więcej – aż 40. To potrafi być solidny zastrzyk punktowy.
Na koniec tury gracza – niespodzianka: Kolejny dylemat. Trzeba dobrać nowy żeton doliny z spośród trzech żetonów z puli ogólnej do swojej puli prywatnej. Już teraz, a nie dopiero w momencie, gdy kolejka znowu wróci do nas. A co w międzyczasie nawyprawiają nam na planszy pozostali gracze? Przecież wszyscy widzą, co ja mam na moich żetonach?
Dolina Nilu to – jak wspomniałem wyżej – gra rodzinna i to pewnie najbardziej uprawniona klasyfikacja dla rozgrywki w 3 i 4 osoby. Sytuacja na planszy zmienia się dynamicznie, więc raczej trudno zaplanować jakąś strategię sensu stricte – będziemy grali sytuacyjnie, taktycznie, będziemy starali się być maksymalnie elastycznie, korzystać z okazji, jakie podsunęli nam pozostali, wykorzystywać ich błędy. Będzie zwykle miło i sympatycznie, ktoś tam się zmartwi, że mu miejsce na planszy zabrali, ale jakoś nieszczególnie odbierze to jako negatywne, celowe działania. Ale… jeśli grać w 2 osoby? I to z potężnym umysłowo graczem? Wtedy Dolina Nilu pokazuje pazur. Może się zamienić o walkę o każdą piędź pustyni, w wyliczanie prawdopodobnej sekwencji ruchów. Jeśli ja tu położę ten kafel, to on położy tam, a wtedy ja tam i będę miał kamieniołom. Hm, a może nie, bo jest jeszcze taka opcja… A w co on idzie? W bóstwa? Skąd ma tyle pszenicy. Nałupie za nią punktów, że nie dogonię. Jak on to robi, że nie wydaje na nic, a wszytko ma. Co tu dużo mówić. Dolinę Nilu na 2 osoby przegrywam… systematycznie.
Lubię gry, które nie są płaskie w charakterze i potrafią pokazać swoje różne twarze. Dolina Nilu zazwyczaj jest przedstawiana jako gra lekka, łatwa i przyjemna, a przecież absolutnie nie banalna. Ba! Sam ją tak określiłem we wstępie. Bo to się po prostu zgadza. Ale czy wyczerpuje całość charakterystyki tej gry? No właśnie, nie. Najwięcej w Dolinie Nilu zależy od samej gry – i to dobrze, bo świadczy o tym, że została zaprojektowana i przepracowana kompleksowo. Są ramy, jest uporządkowany system zasad i ograniczeń. A mimo wszystko wciąż sporo przestrzeni dla samych graczy, dla ich temperamentu, możliwości intelektualnych. I to jest właśnie najlepsze – Dolinę Nilu treścią i wrażeniami z rozgrywki ostatecznie wypełnicie dopiero Wy. Zagracie z dziećmi i będziecie zadowoleni, bo granie z dziećmi ma swoje prawa i uwarunkowania. Zagracie w gronie dorosłych i też się Wam zapewne spodoba, bo to będzie też inny poziom mentalny i intelektualny przecież. Odkryjecie te kilka nieprzeprawionych smaczków, polawirujecie na ścieżkach do punktacji, bo tych w grze jest kilka, a ostatecznie najważniejsze jest być na nich dalej niż pozostali. (No właśnie, jak to zrobić?). Idąc dalej w tych rozmyślaniach, jest całkiem możliwe, że gra może też jakoś “rosnąć” z graczem. O tym się dziś zapomina często – odkąd ktoś wymyślił koncepcję rozbudowania gry o dodatki, kryterium nie-nudzenia się gry zbyt szybko z biegiem czasu przestało być wyznacznikiem. Czy słusznie? W czyim interesie? Dobrze, stop dygresjom, czas na podsumowanie.
Bez wielkich ceregieli powiem: Dolinę Nilu bardzo wam polecam. To piękna, grywalna, świetnie zaprojektowana i bardzo dobrze wydana gra. Solidność wykonania – i to nawet za proponowaną przez wydawcę cenę – samego mnie zaskoczyła. Niby niewielkie, właściwie rodzinne wydawnictwo, a już samo pudełko Doliny Nilu jest dużo solidniejsze niż w przypadku analogicznych produkcji z innych – jak to się śmiesznie mówi – stajni. Podobnie solidne są plansza główna i wszystkie żetony używane w grze. Można by może chcieć podobnie grubotekturowych plansz metropolii, ale w sumie po co? Sprawdzają się bardzo dobrze w swojej formie. Drewniane znaczniki surowców zaskakują niewielkim rozmiarem, ale tylko na początku, bo szybko się okazuje, że ich kompaktowość świetnie wpasowuje się w całość. Jedynym lekko słabiej wyprodukowanym elementem są monumenty, przy których składaniu warto uważać, bo wycięcia są bardzo ciasne i my mieliśmy przy tej czynności jakiś tam mały moment zdenerwowania, że nam się piramida rozwarstwia. Na szczęście okazało się, że wystarczy wszystko-na-spokojnie.
Granie w tak piękną, malowniczo się rozwijającą na stole grę, to prawdziwy relaks. Ostatnio wyciągam wieczorem po długim dniu pracy i z radością przegrywam w rozgrywce dwuosobowej. Lubię patrzeć na wyrastające na planszy monumenty, lubię pokombinować z różnymi ścieżkami punktacji przez sklepy „na dzielniach’. W większym gronie też nie odmówię rozgrywki – czasem niektórych trzeba popędzić przy dokładaniu tych kafelków, ale wiadomo – wszystko ludzie. Nie nazwałbym tego przestojami jeszcze – am też nie lubię nie mieć czasu na zastanowienie.
Mamy w Polsce sporo wydawnictw, ale chyba tylko o jednym myślę przez pryzmat metafory dobrego sommeliera. Wydawnictwo Hobbity potrafi, poruszając się własnymi ścieżkami, wyszukać poza komercyjnym mainstreamem prawdziwe perełki. Pewnie, nie wszystkie ich gry-wina smakują mi tak samo, ale – po ostatniej recenzji PtaKostek – Dolina Nilu zasługuje na podobną jak tamta gra karciana pochwałę. Na monumenty przymykam oko, nie daję połówek w ocenie, a uważam, że taki szczegół nie powinien nieproporcjonalnie zaważyć na całości. Zresztą: Wierzę w uczciwą obsługę klienta u Hobbitów. Jakby co – po prostu piszecie z problemem do wydawcy.
Dziękuję wydawnictwu Hobbity
za nadesłanie egzemplarza gry
Punktometr Zagramy: Dolina Nilu 10/10
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Dolina Nilu
Liczba graczy: 2 – 4
Wiek: od 10 lat
Czas gry: ok. 45 min
Wydawca: Hobbity
Projektant: Cyrille Leroy
Instrukcja: polska
cena w sklepach: ok. 110 zł, ale sprawdź, czy gdzieś nie jest taniej