Escape Quest. Poszukiwacze zaginionego skarbu

Sięgnąłem dzisiaj rano po Poszukiwaczy zaginionych skarbów, czyli jeden z dwóch pierwszych escape questów w programie wydawnictwa Egmont.  Właśnie skończyłem, mam teraz na zegarku okolice dwudziestej. Na okładce gry informacja, że całość powinna mi zająć mniej więcej 3 godziny. Jak zliczę, to tak mniej więcej by się zgadzało. Z przerwami na kawę, sprzątanie, serial, wspólne granie w planszówki i takie tam zwykłe sprawy.

Teraz mam chwilę, żeby Wam o tej publikacji opowiedzieć.

 

Escape quest. Forma ma znaczenie.

Premierowe egmontowe escape guesty przyszły do mnie wczoraj. Pięknie pachniały świeżym drukiem. Wychowałem się na książkach, więc ten zapach zawsze mnie tak pozytywnie nastraja…

Jeszcze bardziej escape questy kupiły mnie  poziomem wydania. Niby tylko okładka „miękka ze skrzydełkami”, ale na pewno nie żadna próba oszczędzania na kliencie. Ja jestem bardzo wrażliwy na wrażenia estetyczne, strasznie mnie wkurzają byle jak, tanio wydane książki. Lubię czuć, że mam w ręku publikację przygotowaną z sercem, może nawet w jakimś stopniu – ekskluzywnie. Tu te przyjemne emocje z obcowania z takim wydaniem utrzymywały się we mnie przez cały czas.

Wielkim plusem tej publikacji jest jej oprawa graficzna. To, co obiecuje okładka, ma swoją konsekwentną kontynuację w środku książki. Poszukiwacze zaginionych skarbów poruszają się w klimacie przygodowo-awanturniczym z całym przystającym do tego entourage scenerii i fabuły. Ilustracje są takie właśnie, jakich spodziewalibyśmy się po tego rodzaju przygodzie – świetnie trzymają nas w głównym nurcie wydarzeń.

Trochę gorzej jest moim zdaniem z warstwą językową. Tłumaczenie wydaje mi się zbyt mało literackie, niektóre fragmenty brzmią jakoś topornie, tu i tam można było pewnie wygładzić narrację lepiej dobranymi słowami. Ale może przeciętnej większości odbiorców wcale nie będzie ten aspekt przeszkadzał. Ostatecznie to nie Panny z wilka, tylko prosta książeczka o… No właśnie o czym?

Przed nami samotna ekspedycja, podczas której wykonujemy testament Sary Edson-Taylor, badaczki i eksploratorki, która odnalezione przez siebie cenne artefakty ukryła – w obawie, żeby nie dostały się w ręce tropiących ją chciwych łowców skarbów. Do dyspozycji mamy na początek krótki list oraz dziennik podróżniczki. Nie wiemy, ani co nas czeka, ani dokąd zaprowadzą nas coraz to nowe wskazówki pozostawione na szlaku wyprawy przez przebiegłą Sarę.

 

Zapiski z wyprawy.

Koncept Poszukiwaczy zaginionych skarbów jest zasadniczo banalny. Kolejno rozwiązywane zagadki odsyłają nas do nowych lokacji, w których rozwiązujemy następne zagadki, i tak dalej. Rozwiązaniami są numery stron do których mamy przejść – bo podobnie jak dawnych, paragrafowych Wehikułów czasu, tak i nowoczesnych książkogier nie czyta się linearnie, tylko przeskakuje od łamigłówki do łamigłówki.

Wskazówki Sary posyłają nas w daleki świat, przemierzymy niemal wszystkie kontynenty. Specjalna zakładka pokazuje nam, jak daleko możemy dotrzeć na mapie. Z biegem czasu zyskujemy dostęp do nowych środków transportu i dalej położonych lokacji.

W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że taki escape quest to antologia łamigłówek powiązana w całość wątkiem fabularnym. Łamigłówki, z jakimi przyjdzie się nam zmierzyć, są różne. Większość w tej książce wymaga od nas spostrzegawczości. Kilka odniesie się do naszych zdolności matematycznych.

Dla mnie najciekawsze były łamigłówki typowo dedukcyjne. Trochę szkoda, że ich akurat było w tym zeszycie nie tak znowu wiele. Najmniej podobały mi się te zagadki, które tak naprawdę niekoniecznie stawiały wymagania przed grającym, bo na upartego potencjalny numer strony będącej rozwiązaniem był po prostu jednym z wielu widocznych na stronie łamigłówki.

 

Trudno – łatwo?

Poziom trudności tego escape questa określiłbym na poziomie niżej średni – średni. Na pewno – tak jak w moim przypadku – kilka zagadek trochę Was podirytuje, ale jest to taka irytacja motywująca. Wystarczy złapać oddech, uporządkować myśli, ewentualnie… poprosić o pomoc kogoś bliskiego. Zresztą w instrukcji wprowadzającej w zasadę zabawy z książką wprost jesteśmy zachęcani do zabawy niekoniecznie w pojedynkę. Wiadomo, co dwie głowy, to nie jedna.

Ja z liczbami jestem na bakier. Gdy mnie zaczęły przerażać w jednym z zadań, delegowałem je na kogoś matematycznie zdolniejszego.

Autorzy – wśród nich takie sławy jak Antoine Bauza i Ludovic Maublanc – zapewniają, że wszystkie łamigłówki jesteśmy w stanie rozwiązać z pomocą mózgu i długopisu. Sam w jednym przynajmniej zadaniu skorzystałem z przyzwolenia na korzystanie ze smartfona i internetu. Nie każdy ma ad hoc wiedzę na temat działania każdego szyfru świata.

Ostatecznie – sami będziecie przecież decydować, jak dalece dana łamigłówka Was bawi, a w którym momencie już nie.

Co bardziej niecierpliwi i nerwowi znajdą na końcu książki dwie strony ze wskazówkami i podpowiedziami. Zamknięto je w swego rodzaju kopertę – to znaczy, żeby je wygodnie podejrzeć, trzeba obie te strony rozciąć. Choć jakby się uprzeć, dostaniecie się do tych podpowiedzi także bez rozcinania stron. Górne i dolne brzegi kartek nie są sklejone.

Tak, przyznaję, przy dwóch zagadkach podglądałem. Raz, żeby się upewnić w swoim toku rozumowania, innym razem – zagadka okazała się po prostu za bardzo w stylu „domyśl się, co autor miał na myśli.”

 

Między początkiem a końcem.

To zmuszanie do domyślania się to zresztą taka kwestia dla mnie w kontekście książek-łamigłówek dość drażliwa. Z zawodu jestem nauczycielem, bardzo przywiązanym do postulatu jasnego formułowania poleceń w zadaniach dla moich uczniów. Książkogry, ktore pojawiają się na naszym rynku, mają niekiedy taką przypadłość, że to formułowanie poleceń bywa gdzieniegdzie kulawe. Nie mówię, że to uwagi do samych łamigłówek, one powinny być enigmatyczne. Mówię o nawigacji po książce. Szczególnie, gdy nawigujemy tego otwierającego dopiero książkę gracza.

Dla mnie właśnie początek przygody z Poszukiwaczami zaginionego skarbu okazał się mało intuicyjny. Przeczytałem instrukcję, list Sary, znowu instrukcję, znowu list Sary. Kolejne strony plotły mi coś o czymś, z czego nic nie wynikało (wynikło dopiero na samym końcu, gdy zajrzałem do 'koperty”). Poczułem, że się jakoś dziwnie zapętlam, bo nie wiem, jak wystartować. Strzałka w instrukcji i w rogach stron książki mają inny kierunek, przenikliwie pomyślałem, że to musi mieć znaczenie. Nie wiem, czy miało, nie powiem Wam. Jakoś sam gdzieś w tej książce zaczepiłem.

Pod koniec mojej ekspedycji okazało się, że zaczepiłem się tak jakoś od czapy – te etapy podróży, które zaplanowano mi na początku, przechodziłem ostatecznie w dziwnym appendixie do mojego głównego wątku przygód. Gdzieś po drodze na jakiejś – jedynej chyba nie do końca udanie zadrukowanej – stronie książki dopatrzyłem się wskazówki kierującej na stronę, od której wystartowałem – jak się okazało – samowolnie.

Czy to mi bardzo przeszkadzało odczuwać przyjemność z zabawy? Nie. Poszukiwacze zaginionego skarbu dali mi sporo frajdy. Trudny był tylko początek, może zwyczajnie pierwsza zagadka okazała się za mało intuicyjna.

Zaglądając do tej książkogry bądźcie po prostu sprytniejsi ode mnie. I wszystko będzie dobrze. W głównym nurcie wyprawy ta nawigacja i korygowanie pomyłek gracza funkcjonują już zresztą całkiem sprawnie. W kilku miejscach zostaniecie wprost odesłani z powrotem.

 

Gotowi do drogi?

Czy po Poszukiwaczy zaginionych skarbów warto sięgnąć?

Ja mam już 40 lat na karku, a bawiłem się nieźle. (Fakt, że nigdy nie wyrosłem z tego dziecka we mnie). Potrafię sobie wyobrazić, że im młodszy odbiorca tej publikacji, tym fascynacja i podniecenie przygodą muszą być większe.

Jeśli intryguje Was koncept escape questu, a zwłaszcza, jeśli nigdy nie mieliście takiej książki w ręku – to myślę, że warto. Nic Was tu nie powinno przerazić, bo też całość jest zaplanowana właśnie z myślą o takim szerokim gronie odbiorców.

Co oferuje ten escape quest tym z Was, którzy mieli już styczność z innymi produktami tego rodzaju? Większych wyzwań niż przeciętna rynkowa nie powinniście się spodziewać. Ciekawe będą natomiast nowa formuła i sposób podania treści. Inaczej oznacza przecież także większą różnorodność wyboru.

Dziękuję wydawnictwu Egmont 
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji

Egmont logo

 

Punktometr Zagramy: Escape Quest. Poszukiwacze zaginionego skarbu  7/10

Podstawowe informacje o grze:

Tytuł: Escape Quest. Poszukiwacze zaginionego skarbu
Liczba graczy: 1+
Wiek: od 12 lat
Czas gry: ok. 3 godz.
Wydawca: Egmont
Projektanci: Antoine Bauza, Corentin Lebrat, Ludovic Maublanc, Theo Riviere
Język: polski
Cena w sklepach: ok. 40 zł, ale sprawdź, bo może obecnie jest jeszcze taniej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Proszę, podziel się swoimi wrażeniami o przeczytanej recenzji.

 

Wypełnij krótką ankietę


Nie, dziękuję! Ale postawię Ci kawę …

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to