Roma (wrażenia)
Dzisiaj o grze Roma, starej dwuosobówce Stefana Felda. Na stronie o dorobku autora na BGG wyczytacie, że to jego pierwsza z godnych uwagi gier. Przynajmniej według tego, kto tworzył tam tę listę gier godnych uwagi.
Ja się swego czasu strasznie napaliłem, żeby Romę mieć, wtedy się też powoli kończył jej nakład dystrybutorski w polskich sklepach. W ogóle się chyba zaraz jakoś tylko z trudnością można ją było mieć. Nie wiem, czemu się tak najarałem. Może, bo to Rzym, może się naczytałem na zagranicznych stronach planszówkowych. Felda jako tako dopiero się miało u nas zacząć dostrzegać mocniej.
No i zdobyłem, dorzuciłem do regału. Ale problem z Romą u mnie był głównie taki, że nikt nie palił się u nas w nią ze mną grać. Pamiętam, że trzy razy czytałem instrukcję i nawet coś zacząłem rozkładać na stole, ale ostatecznie arkusz z objaśnieniami kart nawet mnie samego demotywował. Tam jest tyle zniechęcającej ikonografii na kartach. Właściwie nie zagrasz płynnie, jeśli nie nauczysz się talii.
Teraz jestem po dwóch partiach. Ale obie to były mocno z nosami w arkuszu z komentarzami do kart. Nie żeby było tych kart dużo. Ale jednak. A mój najczęściej współgrający wiecie, jak uwielbia gry, gdzie musi ryć nosem w opisy? Wcale nie uwielbia.
No ale, ważne, że zagrane…
Rzut okiem na grę
Roma stawia graczowi dziwny cel. Albo pozbaw przeciwnika wszystkich jego punktów zwycięstwa, albo na końcu gry sam miej ich najwięcej. Innymi słowy: To mocno gra na wyniszczenie, a dopiero jeśli się obaj gracz utrzymają na powierzchni tej konfrontatywnej rywalizacji – rozstrzygają punkty.
Teraz już wiem, że kluczowym, determinującym mocno momentem partii jest moment otwarcia. Na początku obaj grający dobierają 4 karty, z których dwie zachowują, a dwie przekazują przeciwnikowi. Ten taki półwymiankowy zestaw kart wykładają po swojej stronie żetonów kości.
Linia żetonów kości będzie odtąd osią rywalizacji. Na nich będziemy kładli swoje kości, aby aktywować wyłożone wcześniej karty albo pozyskać pieniądze lub dobrać na rękę nową kartę.
Dobrze, żeby na początku rundy mieć karty przy jak największej liczbie żetonów kości, bo za każdą brakującą musimy oddać punkt zwycięstwa. Dlatego właśnie przeciwnik będzie starał się w miarę możliwości usuwać nam karty.
Ataki rozgrywa się za pomocą rzutu kością ataku. Wynik porównujemy z wartością obrony na atakowanej karcie. Tak, w tym punkcie jest bardzo losowo.
Losowo jest też przy dobieraniu karty. Choć tu potencjalnie mamy przynajmniej jakiś wybór, bo dobieramy tyle kart ile oczek na kości, którą aktywowaliśmy sobie tę akcję. Z tych dobranych wybieramy jedną,
W pewnym sensie losowo wykładamy też karty przy żetonach kości. Bo jak oszacować, czy częściej będzie wypadała jedynka czy szóstka. A kartę aktywujemy potem właśnie wartością wskazaną na kości żetonu, przy której ją położyliśmy.
Na szczęście funkcje kart coś nam już same przez się sugerują. Niektóre budynki lepiej postawić przy niższych wartościach, żeby nie blokować sobie kości z większą liczbą oczek, za które dostaniemy z tych budynków cenne punkty zwycięstwa. Przy niektórych postaciach sytuacja na stole też wyraźniej sugeruje, gdzie lepiej położyć taką kartę, itd.
Właściwie jest zatem bardzo taktycznie. Próbujesz zapełnić kartami swoją stronę linii żetonów, pozbawić przeciwnika kart po jego stronie, a jednocześnie zapewnić sobie gotówkę na wykładanie kolejnych kart, gdy przeciwnik usunie ci którąś, albo gdy sam uznasz, że trzeba jaką wymienić na nową, dającą bardziej przydatną akcję.
No i oczywiście starasz się obok tego wszystkiego zebrać jak najwięcej punktów. Na wypadek, gdyby się okazało, że i przeciwnik raczej je zbiera niż traci.
Wrażenia
Nie wiem do końca jeszcze, co o Romie myśleć. W każdej z naszych dwu partii zagrałem raptem trzy tury. Raz ja już nie miałem punktów zwycięstwa, raz mój przeciwnik.
Naczytaliśmy się arkusza z opisem kart, i to tylko wydłużyło nam nieco grę. Jakoś tej zabawy w Romie nie było za dużo zatem. Okazało się za szybko, za krótko, jakby jakiś przerost formy nad treścią.
Ale – moje doświadczenie i intuicja recenzencka mówią mi, że to nie wina gry jako takiej. No może te karty mogłyby się sprawniej z nami komunikować, ale poza tym Roma jest po prostu nieco bardziej niż przeciętne gry – wytrawa i wymagająca.
Raz- trzeba dobrze znać możliwości talii, rozumieć jak się nawzajem wspierają i jak sobie nawzajem zagrażają. Dwa – trzeba znać wagę własnych decyzji, przede wszystkim przy dobieraniu i rezygnowaniu z kart. Te wybory są bardzo ambiwaletne, bo też gra nie wybacza błędów. Kto tego nie rozumie może mieć potem pokusę zrzucania zbyt wiele na wady gry.
Mnie na tym etapie poznawania się z Romą najbardziej niepokoi poziom losowości, bo on jest. Pytanie właśnie, czy odczuliśmy tę losowość tak mocno, bo ona jest rzeczywiście taka przesadzona, czy jednak jest to wynik naszego niedoświadczenia przy podejmowaniu właściwych decyzji w grze, a przynajmniej unikaniu tych tragicznych dla nas. Są bowiem karty, których za żadną cenę nie powinniśmy dać przeciwnikowi w parze.
No właśnie, tylko znowu – czy zawsze możemy tak zadziałać, żeby takim systuacjom przeszkodzić?
Możliwe, że Roma byłaby lepsza, gdyby zamiast jednego wspólnego stosu kart obaj grający dysponowali takimi samymi, własnymi zestawami.
#[29/161] #półkawstydu #ogarniampółkęwstydu [lista]
#22czerwca2020
#Roma #Stefan Feld #QueenGames #G3 #rokwydania2005