Papua (recenzja)
Kto lubi gry-układanki na czas, ten koniecznie powinien przyjrzeć się najnowszej grze autora słynnej serii Ubongo. Grzegorz Rejchtman i wydawnictwo Egmont polecają się w tym sezonie na nasze stoły z grą Papua.
To gra podobna w charakterze do swoich starszych sióstr, a jednak już nieco inna. W Ubongo, Ubongo 3D, czy kieszonkowych: Ubongo Extreme i Ubongo – Grze karciane bawiło nas zestawianie różnych geometrycznych kształtów. Papua jest mniej abstrakcyjna, bardziej konkretna, bo łączymy mostami czy drogami wyspy archipelagu.
Można zatem powiedzieć, że gra ma już jakiś osadzony w rzeczywistości temat. Przeniesienie zabawy w łamigłówki w taki wyspiarski entourage sympatycznie pobudza wyobraźnię, szczególnie jeśli mówimy o dzieciach. Zresztą z myślą o nich właśnie gdzieś tam w tle, w ilustracjach i w wariancie dla najmłodszych pojawiają się nawet zwierzęta.
Czym gramy? Wykonanie gry
Papua została zapakowana w duże, kwadratowe pudełko, podobnie jak wcześniej Ubongo i Ubongo 3D. Koniecznie unieście grę pod światło, i przechylcie pudełko, żeby nie przegapić migoczącej barwami ryby na okładce. Na zdjęciach trudno to uchwycić.
Po otworzeniu pudełka znajdziecie w środku czytelnie napisaną i ładnie zilustrowaną instrukcję. Zasady zmieściły się na dwóch zaledwie stronach jednego arkusza. Szczególnie poczatkujący planszówkowicze docenią zwięzłość i prostotę reguł tej gry. Mi się rzuciło tylko w oczy – pozwolę sobie na nieszkodliwy przekąs – że skoro wyraźnie nie ma w spisie zawartości planszy punktacji, to najwidoczniej dostajemy ją z Papuą … w gratisie. Trudno mieć o to pretensje, prawda?
Wy sami na pewno zwrócicie uwagę na specjalnie zaprojektowaną wypraskę. Wszystkie elementy gry pozwalają się ładnie uporządkować w pudełku. Dzięki temu, gdy znowu przyjdzie nam ochota na grę, przygotujemy sobie stół w mgnieniu oka.
Jakość samych komponentów jest bardzo uczciwa. Plansze i żetony zostały wykonane z odpowiednio solidnej tektury. Cieszą drewniane pionki i ładna kostka, a i ilustracjom gry nie można odmówić komplementów. Grafiki przyjemnie zaokrąglają całość. Papua prezentuje się ładnie.
Przygotowanie rozgrywki
Przed rozgrywką kładziemy na środku stołu planszę punktacji. Ma ona kształt – jakżeby inaczej – wyspy. W jej osiem wycięć wkładamy (liczbami do dołu) potasowane wcześniej żetony bonusów. Na początku toru punktacji każdy z graczy stawia swój pionek, a przed sobą układa komplet 13 kafelków mostów.
Następnie ze stosu 32 plansz zadań każdy gracz dostaje jedną i układa przed sobą stroną o ustalonym dla rozgrywki stopniu trudności. Strona A jest zawsze łatwiejsza. Strona B wprowadza pole z wulkanem, na którym nie wolno budować.
Świetne w Papui jest to, że gra pozwala się łatwo dopasowywać do potrzeb grających. Instrukcja wprost podpowiada, że w przypadku zabawy z dziećmi, można pozwalać im grać na łatwiejszej stronie, a dorosłym utrudnić łamigłówkę wulkanem ze strony B.
Jest też w instrukcji osobny „wariant łatwiejszy” – w którym łączymy tylko 3 z 4 wysp na planszy zadania. Do jego przygotowania wykorzystujemy spinner. Kręcimy strzałką i patrzymy, jakie zwierzę nam ona wskazała. Wyspa z tym zwierzęciem będzie wyłączona z gry, co oznaczamy kładąc na niej żeton wulkanu. W instrukcji to nie wybrzmiało wyraźnie, ale można się w tym dopatrzyć aspektu proekologicznego – siedlisko tego zwierzęcia uznajemy za chronione. Ja sobie nazwałem ten wariant „Rezerwaty Papui”.
Rzut okiem na zasady
Niezależnie od tego, jak ustawimy sobie poziom trudności rozgrywki, zasady rywalizacji są zawsze takie same.
Gdy już każdy ma przed sobą planszę zadań, rzucamy kostką, aby ustalić od której z czterech kładek na planszy wyprowadzamy naszą drogę przez wyspy.
Potem równocześnie zaczynamy układać kafelki mostów na planszy. Widać na nich dłuższe i krótsze odcinki drogi, niektóre z zakrętami. Gorączkowo – bo presja czasu i wiadome ambicje – układamy je, przekręcamy, obracamy, Kto pierwszy połączy w jeden szlak drogowy kładkę i wszystkie wyspy, woła „Papua”, dając tym samym sygnał końca rundy.
Następnie gracze podliczają sobie punkty – po jednym za każdą prawidłowo połączoną mostami wyspę. Natomiast gracz, który zakończył rundę, dobiera jeden z żetonów bonusowych i układa przed sobą, nie ujawniając jego wartości innym.
Tak gramy 8 rund, każdą z nową planszą zadania. Czas rozgrywki odliczają po prostu znikające z planszy punktacji żetony bonusowe.
Na koniec rozgrywki dodajemy do punktów uzyskanych w trakcie gry punkty z żetonów bonusów, żeby ostatecznie ustalić zwycięzcę.
Ocena
Największym atutem Papui jest jest jej ogromna regrywalność. W wariancie podstawowym mamy 32 plansze zadań „łatwiejsze” i 32 plansze „trudniejsze” (z polem wulkanu). Na każdej planszy układamy zawsze od losowo wybranej kładki. To daje już 128 łamigłówek na każdy poziom trudności. W wariancie na 3 wyspy (tym, który ja nazywam sobie „Rezerwaty Papui”) mamy do dyspozycji aż 1024 możliwe zadania.
Gra sprawdza się tak samo dobrze i przy dwóch i przy 4 osobach, a to za sprawą znikomej interakcji. To, co łączy te łamigłówki w jedną grę, to nasza rywalizacja na czas. I wielu to najzwyczajniej w świecie bardzo odpowiada. Gra nie wzbudzi agresji, bo nie konfrontuje graczy ze sobą.
Samą rodzinność Papui podkreśla ten sam aspekt punktacji, jaki widzieliśmy już w zasadach Ubongo. Część punktów zdobywamy jawnie, część losujemy sobie – tu w postaci żetonów bonusowych. W efekcie można być najlepszym kilka rund, a mieć mniej szczęścia w losowaniu tych dodatkowych punktów niż inni. Wiem z obserwacji, że nie każdemu się to podoba.
Dobrze więc, że w instrukcji jest sugestia zasady alternatywnej. Jeśli nie lubimy tego czynnika losowego przy punktacji, umawiamy się, że każdy żeton bonusu warty jest po prostu 3 punkty.
Ja od siebie podpowiem jeszcze inną alternatywę dla punktowania. Może będziecie chcieli z niej skorzystać w rozgrywkach, gdzie do Papui siadają razem osoby, które już grę znają i grające w nią po raz pierwszy. Wiadomo, że nowicjusze mają zawsze odrobinkę trudniej. Dopiero poznali reguły gry, nie oswoili się jeszcze z możliwościami. Zanim wypracują sobie swój własny sposób radzenia sobie z zadaniami na planszach, mija runda lub dwie. Odkrycie żetonów punktacji i przyjęcie zasady, że zwycięzca rundy bierze zawsze żeton z najmniejszą dostępną wartością, pozwala wyrównać szanse wszystkich. W drugiej połowie pierwszej partii spokojnie możecie już rywalizować na równych zasadach. I nierzadko ten nowicjusz zdoła Was ograć!
Rekomendacje
Papua okazuje się bardzo przyjemną grą. Myślę, że fani rozgrywki szybkiej i nieskomplikowanej nadmiarem zasad w tym tytule się doskonale odnajdą.
Kto zna Ubongo, powinien w Papuę zagrać, żeby samemu wyrobić sobie zdanie, czy polubi ją bardziej, czy jednak pozostanie wierny starszym grom-łamigłówkom Rejchtmana. Na pewno gra pozwala odczuwać nieco inne emocje. Obiektywnie oceniając, Papua w niczym nie ustępuje poprzednim produkcjom autora. To gra w podobnym stylu, realizująca się inaczej i innymi środkami.
Kto nie zna jeszcze żadnej z odsłon Ubongo, temu Papuę z czystym sumieniem mogę polecić jako grę, od której można zaczynać zabawę z gatunkiem. Papua wydaje się nieco łatwiejsza, mniej demotywująca niż klasyczne „ubongowate”. Zwykle uda się nam przecież wykonać przynajmniej część zadania, zdobyć jakieś punkty.
Jeśli miałbym podpowiadać konkretnie rodzicom, to – różnicując między Ubongo a Papuą – na rzecz Papui przemawia moim zdaniem fakt, że daje ona punkt zaczepienia najmłodszym; może jeszcze nie jakąś konkretną tematykę, ale co najmniej przyjemne tło zabawy i preteksty dla kreatywności rodziców.
Może porozmawiacie ze swoimi pociechami o dalekich podróżach, zainteresujecie je egzotyczną fauną i florą i razem eksplorujecie na przykład wpływ ruchu turystycznego na tamtejsze ekosystemy. (Oczywiście nie trzeba, ale jeśli można, bo wraz z grą w Waszym domu pojawi się ku temu okazja, to czemu nie?)
Dziękuję wydawnictwu Egmont
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Punktometr Zagramy
Papua 9/10
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Papua
Liczba graczy: 2 – 4
Czas gry: 25 min
Wiek graczy: 12+
Wydawca: Egmont
Projektanct: Grzegorz Rejchtman
Język: polski