Borneo (wrażenia)

Paolo Mori to projektant z Włoch. Chciałem coś mądrego napisać o nim i jego stylu projektowania, ale sobie pomyślałem: Jak pisać mądrze, jak się czujesz głupi w tym temacie.

Chociaż, w sumie, coś tam od Paolo Mori już niby grałem. Jego Vasco da Gamę recenzowałem. To były jeszcze te czasy, gdy zachwycałem się grami na Spielluście, a ten zachwyt zawdzięczałem niezawodnemu wydawnictwu Hobbity. Potem poznałem Rise of Augustus (Augustus), i sobie nawet obiecałem, że kupię do regału, ale się zdążył wyprzedać. Przyjemna, leciutka gra, dla mnie plus, że regrywalna swoją karcianą materią.

Podobnie przyjemny i nieprzeciążający okazał się mocniej planszowy Ethnos, wydany po polsku przez Portal. Grałem, ale tego sobie akurat jakoś szczególnie już nie obiecywałem. Dobre, zacne i… podobne do wielu innych przewagówek sterowanych kartami, jakie mam na półce. Gdyby mi ktoś sprezentował, nie pogniewałbym się i gdzieś nawet upchnął kolanem na półkach. Jak mam sam kupić, to zawsze coś ważniejszego zeżre „dziengi z portfelu”.

Widzę za to, że na półce z nieogranymi mam już i Ur (wstyd powiedzieć, ile to leży) i Dogs of Wars. Tą ostatnią wraz z Borneo przytuliłem na BerlinConie w 2019 roku. Jak ten czas leci…

Borneo to lekka strategiczna gra ekonomiczna dla 3 lub 4 graczy. Czas rozgrywki podany na pudełku to 45 minut i tyle mniej więcej nam zeszło na 3 osoby – wraz z tłumaczeniem zasad i obywaniem się z niejakimi zawiłościami. Gra nie jest bynajmniej trudna, ale polega na kilku zazębiających się mechanizmach. W swym charakterze jest nawet dość niemiecka – cały jej urok polega zresztą właśnie na tej zawiłej prostocie rozgrywki.

 

Rzut okiem na grę

Wcielamy się w tej grze w kupców zaangażowanych udziałami w handel przyprawami. Tematycznie gra toczy się w siedemnastowiecznych Indiach Wschodnich. Z jednej strony współorganizujemy ekspedycje handlowe, dowożąc towary do różnych portów, z drugiej – dbamy o naszą pozycję w każdej z czterech kompanii handlowych, żeby w momencie podziału zysków być w hierarchii przedsiębiorstwa jak najwyżej. Wtedy więcej nam przypada w udziale.

Natomiast w wszystkie nasze działania w grze ostatecznie pozwalają nam mniej lub bardziej sprawnie realizować kontrakty. Żetony kontraktów to ten element w grze, który przynosi nam najwięcej punktów.

W Borneo trzeba sporo umieć zaplanować sobie na przyszłość. Z efektów naszych działań będziemy mogli skorzystać najczęściej dopiero w następnych rundach. Niemcy określają taki sposób planowania jako „um die Ecke denken” – myśleniem zza węgła.

Na początku każdej tury można zrealizować kontrakt. Te dają od 8 do nawet 25 punktów, ale… no właśnie, żeby móc taki żeton zdobyć, trzeba mieć wyłożone przed sobą odpowiednie karty przypraw. Tych natomiast nigdy nie dokładamy do magazynu wprost z ręki, dostajemy je jedynie przez podziały zysków w portach, do których muszą zostać wcześniej zagrane.

W Borneo mamy zawsze trzy odkryte karty portów. Każdy gracz ma obowiązek swojej turze odłożyć w tym obszarze jedną kartę ładunku. Na każdej karcie portu są dwie wartości. Można grać na pierwszą z nich (na flagi) – przyznając monopol jednemu tylko towarzystwu handlowemu. Można też grać na przydział zysków większej liczbie towarzystw (na liczbę kart ładunku). Wszystko zależy od tego, w których towarzystwach jesteśmy wyżej w randze, bo karty przydziela się zawsze od tych wyżej w hierarchii. Ostatni nierzadko muszą się obejść ze smakiem.

Chyba, ze byłeś zdeterminowany, sprytny i miałeś odpowiednio dużo kart na ręce – z odpowiednimi flagami odpowiedniego towarzystwa. I w odpowiedniej chwili skutecznie podsiadłeś kogoś, kto wcześniej był w hierarchii wyżej.

Wrażenia

Borneo bardzo się nam spodobała. Dostałem przykaz przynieść ją kolejnym razem znowu. Powsadzamy sobie tylko karty w koszulki, bo jak będziemy częściej eksploatować tytuł, to się nam białe brzegi szybo zabrudzą.

Ta niby włoska gra jest jakoś dziwnie klasycznie niemiecka. Typowe ekonomiczne euro. Do tego elegancko zwięzłe.

Spójność poszczególnych mechanik wynika zapewne z tego, że pierwotnie Borneo (2007) było grą tylko karcianą. Dopiero w edycji Abacusspiele (2008) przepracowano ją na grę planszową. Myślę, że przez to też zyskała – przede wszystkim na czytelności. Jednak ta plansza organizująca obszary gry wiele ułatwia i porządkuje. Szczególnie mniej obyci z tak już mimo wszystko wymagającą kompilacją reguł mają dzięki temu ułatwioną sprawę. Wszystkie aspekty gry są tak konkretnie przyporządkowane obszarom na stole.

Mi osobiście najbardziej podobało się w Borneo, że gra bardzo sprawnie buduje emocje. Dość szybko się rozkręca, a im bliżej końca partii, wydarzenia przyśpieszają i kończymy grę z wypiekami na twarzy.

[57/168] #półkawstydu #ogarniampółkęwstydu [lista] #28grudnia2020
#Borneo #PaoloMori  #AbacusSpiele #rokwydania2008

„Borneo” w serwisie Boardgamegeek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tekst Cię zaciekawił? Podziel się tym na gorąco w komentarzu!


Nie lubię komentować, za to chętnie wesprę rozwój bloga kubkiem kawy.

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to