Goblinpiada (wrażenia)
Goblinpiada w moim regale to efekt kompulsywnego nadrabiania zaległości po okresie mojej przerwy w blogowaniu. Trochę mnie w trakcie tego nierecenzowania poomijało, więc gdy włączyłem na nowo bloga, przy każdej okazji nawrzucania do koszyka, po prostu wrzucałem. Żeby grać i nadrabiać.
Jak widać – najlepszymi zamiarami można by wybrukować niejedno recenzenckie piekło. Kilka zaległych tytułów z programu Foxgames wciąż mam zaległe. A nawet jeszcze nierozfoliowane…
Ale dziś wróćmy do Goblinpiady.
Rzut okiem na grę
No cóż, w skrócie – to gra kościana, w której bawimy się w taki wyścig goblinów w formule „na łeb na szyję”. Trochę mniej tu nawet chodzi o to, żeby być pierwszym na mecie, a bardziej o to, żeby nie zostać „rozplaskanym”. A jeśli już – to żeby ten głaz, co się za nami toczy i coraz bardziej turla się nam po piętach – rozplaskacił najpierw wszystkich pozostałych.
Jednym słowem, wyścigówka na przetrwanie albo inaczej – gra z eliminowaniem.
Gramy na torze ułożonym z kilku losowych żetonów, a żeby móc biec ku mecie, trzeba dysponować kośćmi o odpowiednich wartościach.
Poza zużyciem kości na ruch można użyć je na akcje specjalne. Tych w grze są cztery. W sumie nic wymyślnego, ot czasem inni się muszą cofnąć, czasem ty możesz pójść do przodu, albo przerzucić kość, albo spowolnić głaz.
No właśnie – głaz. Ten rusza się co rundę, zaraz po ruchu goblinów. W grze zmienia mu się prędkość – zależnie od kafelka, na który wejdzie, więc raz pędzi szybciej raz wolniej. Takie budowanie emocji.
Ale tak naprawdę serce gry to walka o kości. Przede wszystkim trzeba mieć refleks, bo gdy tylko ktoś krzyknie „Chodu” rzucamy swoje dwie kości na środek stołu i staramy jak najszybciej capnąć dwie z optymalnym dla nas wynikiem. A najczęściej nie zdążyliśmy przedtem sprawdzić, jakich kości potrzebujemy.
Wygrałem, bo jak się okazuje – jestem nie tylko sprytny, ale do tego i bezwzględny i podły. A to cisnąłem jednym goblinem nazad – z akcji, tak że go rzuciło pode głaz jak szatan. A potem kolejnego wykończyłem przez unieruchomienie. Bo akurat wypadły trzy szóstki i jedna jedynka i zagarnąłem kości tak, że tylko ja się ruszyłem, a drugi goblin rozplaskał się pod turlającym już tuż za nim głaziszczem.
Wrażenia
Czy ja w Goplinpiadę będę chciał często grać? Nie, raczej nie. Nie przeszkadza mi, że ta gra jest bardzo prościutka, lubię gry prościutkie, ale… to taki level młodzieżówkowo-imprezowy. A my grywamy w domu zazwyczaj nieco stateczniej. Jeszcze nie dziadki, ale już wiecie. Każdy wiek ma swoje prawa.
Komuś co prawda się spodobała nieco bardziej niż mi i jest pomysł, żeby sprawdzić w szerszym gronie. Więc dam jej jeszcze u nas szansę, choć obawiam się, że jak w ferworze emocji puści nam nasze dystyngowanie, to się o te kostki pozabijamy. Walka na tipsy i inne szpony jakoś mnie nieszczególnie pociąga.
Zatem przeczuwam, że Goplinpiada ostatecznie się zamortyzuje w scenerii szkolnej. W tym roku coś niecoś w świetlicy będę się udzielał.
Goplinpiada ma tę zaletę, że tłumaczy się ją w dwie minuty, a gra także całkiem chyżo. I może też tę wadę, że jednak się odpada. Choć może dzięki temu też mocniej człowiekowi zależy… Pewnie szczególnie, gdy się jest goblinem z polskiej podstawówki…
W sumie to gdy patrzę na te sympatyczne ilustracje do gry, to mi się to i owo ze szkolnego życia przypomina. Jakbym nie wiedział, że zmykają przed głazem, to bym pomyślał, że pędzą na obiad do stołówki.
[37/163] #półkawstydu #ogarniampółkęwstydu [lista]
#10sierpnia2020
#Goblinpiada #GoblinDice #MikhailBazylevich #Foxgames #rokwydania2015
„Goblinpiada” w serwisie Boardgamegeek
Gdzie kupić?