Loyang (wrażenia)

At the Gates of Loyang, wydane w Polsce przez Fullcap Games jako po prostu Loyang, to ta sławna poprzedniczka Agricoli, wydana dopiero po swojej sławniejszej,  młodszej siostrze. Leżała u mnie na półce z etykietką „do nadrobienia” – bo przecież wstyd nie znać. Historia i takie tam. No i nadrobiłem.

 

Rzut okiem na grę

W Loyang  uprawiamy zboże i warzywa, zbieramy je i sprzedajemy. Czasem też wymieniamy jedna na inne lub dokupujemy. Za pozyskane pieniądze pokonujemy kolejne pola toru prestiżu. Chodzi o to, żeby na końcu gry być na nim dalej niż przeciwnicy, a w przypadku remisów – przebić ich posiadaną gotówką lub zapasami produktów.

Gra trwa dziewięć rund, odliczanych w bardzo czytelny sposób rozpoczynającymi je żniwami i podzielonych na trzy klarowne fazy.

Gra przypomina napędzający się silniczek. Na początku jest trudno i skromnie, ale każda podjęta przez nas decyzja może otwierać nam nowe możliwości i oszary do działania. Kwestia jak nimi zarządzamy i czy umiemy je optymalnie wykorzystać.

Ciekawym elementem mechaniki gry jest sposób dystrybucji kart. Część swojej ręki oddajemy najpierw do wspólnej puli, i dopiero potem sami możemy z nich korzystać. Niekiedy liczymy, że jakąś dobrą kartę zrzuci nam przeciwnik. Innym razem trzymamy kciuki, żeby nie połasił się na tę, którą sobie sami dla siebie tam podłożyliśmy.

Najbardziej rozbudowana faza rundy – faza akcji daje graczom naprawdę dużo wolności i możliwości. Przynajmniej z zamiaru, bo szybko okazuje się, że cała trudność sprowadza się do typowego dla gier ekonomicznych niedostatku zasobów.

Ważne jest, żeby z jednej strony mierzyć siły na zamiary, ale też rozsądnie – zamiar podług sił. Surowce na przyszłe rundy zapewnimy sobie obsadzając pola. Odpowiednie znaczniki możemy kupować, a jeśli potrzeba sprzedawać w sklepie. Pomocna może być opcja wymiany na straganach. Niejednokrotnie przydadzą się różnoracy pomocnicy – część z nich umie nawet zamieszać w zasobach przeciwnika.

Pieniądze zdobywamy spełniając życzenia klientów. Tych są dwa rodzaje. Stali klienci pozostają wierni naszym dostawom przez 4 kolejne rundy, ale za brak rzetelności umieją zażądać odszkodowania. Klienci okazjonalni to natychmiastowy, ale jednorazowy zastrzyk gotówki przy dość wymagających dostawach, które zawsze warto poważnie przemyśleć. Gra premiuje równowagę w podejściu do interesu i solidność.  Rządzi tu ekonomika balansująca. Po prostu misternie ciułamy nasze grosiki, czyli chińskie „kasze”.

 

Wrażenia

Na początku było dość frustrująco. Pierwsze rundy są widocznie mocniej obarczone niedostatkami niż te ostatnie. Trzeba sobie najpierw zbudować fundamenty swojego przedsiębiorstwa, co ma taki specyficzny polot żmudu. Przekładasz te karty i drewienka i starasz się wypatrzyć w tym jakiś sens. Który z początku nieco umyka.

Loyang jest tak tylko w części grą dobrze zlokalizowaną w swoim temacie. Niektóre elementy mechaniki są czysto techniczne, jakby wydumane. Odstają od historyjki o rolnikach-handlarzach. Faza dobierania kart jest ciekawym rozwiązaniem, ale odciąga uwagę od głównego rysu gry.

Podobnie jest potem z opcją Kupna zestawu (kart) w fazie akcji. To okazja do zdobycia do dwóch  kart do swojej planszetki – nieco ryzykancko, bo za pieniądze po prostu losujemy te karty z talii i zostawiamy od 0 do 2 (w tym ostatnim przypadku, jedną z nich blokujemy pod spodem drugiej). Szczególnie ten element blokowania karty wyskakuje tak jakoś z kapelusza. Mechanicznie akcja jest uzasadniona, bo w istotny sposób poszerza opcje gracza, ale w scenerię gry wpisuje się co najwyżej umownie.

Mnie Loyang zaczął się układać gdzieś dopiero od 3-4 rundy, gdy podstawowy szkic moich działań miałem już wyraźniej zarysowany i zaplanowany. Gdy zacząłem rozumieć, w którym kierunku całość zmierza i jak inwestycyjny balans graczy wpływa na efektywność punktowania.

Miłe w Loyangu jest, że to nie do końca jednak taki tylko pasjans poszczególnych graczy, jak mogą sugerować ich rozbudowujące się planszetki  Te interakcje między grającymi są pozornie nawet skromne, ale zostały zaimplementowane w taki sposób, że jeśli jesteś zawzięty (i akurat ci się to opłaca), to coś tam możesz przeciwnikowi uszczknąć, może nawet pokrzyżować mu jakiś zamiar.

Na plus także, że ostatecznie okazuje się odpowiednio ciasno. Mimo mojej początkowej przewagi obaj skończyliśmy na 15 punktach na torze. Wygrałem gotówką.

Czy ja Loyang lubię czy raczej nie, tego jeszcze nie wiem. Na razie chęć do ponownego zagrania mam taką sobie. Ale też muszę przyznać, że dzisiaj się wyjątkowo zmuszałem do grania. Już samo czytanie instrukcji mnie denerwowało, nie mówiąc już o typowym dla Rosenberga setupie i ustawicznym przekładaniu drewieniek w tę i we wtę.

[45/164] #półkawstydu #ogarniampółkęwstydu [lista] #5październikaa2020
#Loyang #UweRosenberg #Lookout #FullCapGames #rokwydania2009

„Loyang” w serwisie Boardgamegeek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tekst Cię zaciekawił? Podziel się tym na gorąco w komentarzu!


Nie lubię komentować, za to chętnie wesprę rozwój bloga kubkiem kawy.

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to