Wyprawa na biegun (wrażenia)
Wczoraj nas naszło na grę o tematyce zimowej. Wszyscy morsują, spadł śnieg, nieograne półkowniki i w tej tematyce też mam. Noc była już jednak późna, więc mi się ręka ześlizgnęła z Antarktydy od Egmontu na Wyprawę na biegun od Foxgames. To chyba nie był żaden hit, z tego co pamiętam, sam wytargałem ją z jakiejś księgarni z tanimi książkami i dałem za jej egzemplarz grosze. Ot, tak w ramach nadrabiania zaległości, bo ja już tak mam, że mi się wydaje, że dobrze zagrać we wszystko, w co się tylko da. Jakby mi mieli dać jakiegoś magistra za to. Dziś widzę, że gra wciąż dostępna w sklepach, w niektórych nawet i za ponad 100 złotych. Więc może udało mi się przycebulić…
Rzut okiem na grę
Szczerze mówiąc, od czasu zakupu nawet nie zajrzałem do pudełka tej gry. Dlatego wczoraj się mocno zdziwiłem, że tam w środku tyle tego. Sporo kart, żetonów, a plansza to jakiś normalnie Adam Słodowy – obrotowa. Trzeba rozłożyć spód całej tej konstrukcji, wetknąć plastikową oś bieguna w jego środek, na to nałożyć planszę właściwą, którą z kolei mocuje się w specjalnej ramce. Biegun północny zaś to specjalny żetonik nakładany na samą górę plastikowego osi-cosia, na którym to wszystko obracamy.
Nie powiem, że było idealnie. Plastikowego cosia musiałem wciskać na siłę, bo coś się w produkcji słabo wymierzyło, a obracaną część planszy w trakcie gry trzeba było obracać z atencją, bo niektóre jej pola są owtorami, w które wkłada się plastikowe kry, które mają po prostu nie zasłaniać dolnej części planszy i pozwalać przemieszczać na sobie wygodnie także pionki graczy – ale jakoś czasami zdarzało się im mimo wszystko wypadać podczas obracania.
Coby nie marudzić, trzeba przyznać – pomysł ciekawy. Szczególnie w kontekście koncepcji gry, która zakłada, że grający muszą uruchomić swój zmysł przestrzenny. Obracanie planszy zmienia dynamicznie sytuację z grze, tym bardziej, że na biegun nie wystarczy nam dojść, ale należy się na to centralne, także obrotowe pole planszy „wstrzelić” – z właściwej strony.
Przy rozkładaniu gra zapowiadała się całkiem cudnie. Wszystkiego pełno, fajnie zilustrowane. Karty, żetony, drewniane pionki – nie tylko członków ekspedycji, ale nawet polarny miś i śnieżynka dla aktywnego gracza. Przyjemnie się w tę scenerię wsiąkało – także dzięki instrukcji utrzymanej w formie mocno graficznej. Mi przywodziła na myśl stare komiksy z Koziołkiem Matołkiem. Inna rzecz, że się okazało, że tu ja sam się czułem matołem. Więcej do mnie przemawiały opisy tekstowe niż graficzne. No ale, ja ogólnie jestem zdania, że słowo potrafi przekazać więcej niż 1000 obrazów.
Gdy już się przedarliśmy przez zasady – okazało się, że przy tej całej rozbuchanej formie, treści w Wyprawie na biegun jest sporo mniej, niż można by się spodziewać. To wciąż nie jest jakaś głupawa gra, ale wszystko… sprowadza się po prostu do wyścigu do środka planszy. Tu i tam jakaś jedna czy druga falbanka-przeszkadzajka. Ot, tyle. Niektóre gry przeznaczone dla dzieci, bawią i dorosłych. Ta jakoś mniej.
W swojej turze gracz wprowadza najpierw jeden pionek do swojego obozu na planszę. Potem wybiera jedną z trzech kart leżących przed nim na brzegu obrotowej części planszy, rozgrywa wskazaną na niej akcję, dokłada kartę do wcześniej zagranych przez graczy i sprawdza, czy punkty burzy na tych kartach osiągnęły odpowiedni limit. Jeśli nie – uzupełnia karty przed sobą do trzech. Jeśli tak – obraca planszę w kierunku, który nakazuje symbol na wierzchu stosu kart akcji.
Akcje sprowadzają się najczęściej do wykonania ruchu po planszy – o jedno lub dwa pola w którymś kierunku. Omijamy lodowe szczeliny i pola zajęte już przez inne pionki – chyba że karta akurat pozwoli nam na zasadzkę, tj. wypchnięcie pionka przeciwnika z powrotem do jego obozowiska. Czasem sytuacje na planszy są rzeczywiście kapkę bardziej emocjonujące, a punktami burzy jesteśmy wstanie posterować nieco, że plansza obróci się nam w odpowiednim momencie w korzystną dla nas stronę, ale… na dłuższą metę – wiele więcej się w grze nie dzieje.
No dobrze: Raz czy kilka razy w grze wykorzystamy żetony ekwipunku, które mamy po części na start, a po części zdobywamy z planszy lub po urządzeniu zasadzki na wrogie pionki – i to jest jakieś tam urozmaicenie rozgrywki. Ale wciąż – Wyprawa na biegun to trochę tylko manewrowania ku środkowi planszy, żeby wleźć na ten żeton bieguna. Kto dokona tego jako pierwszy wszystkimi swoimi pionkami – wygrywa.
Wrażenia
Myślałem, że będę trendy i trochę „pomorsuję”, ale Wyprawa na biegun ani mnie nie zmroziła, ani nie rozgrzała. Na dwie osoby trwa za długo, jak na to co oferuje. Przy trzech i czterech graczy trzeba doprowadzić do celu odpowiednio mniej pionków, a i tłok na planszy ma szansę być większy. To znaczy można pewnie oczekiwać więcej ciekawych sytuacji.
Mnie w każdym razie przy tej pierwszej rozgrywce motywowało najbardziej to, że im szybciej wygram, tym szybciej gra się skończy. Najchętniej wywaliłbym Wyprawę na biegun z kolekcji. Że prosta – to mi nie przeszkadza. Tu wszystko działa i funkcjonuje. Po prostu proporcje formy do treści są jakieś takie, nie wiem… karykaturalne. Może nie jestem typem gadżeciarza, jak coś ma mi się obracać przed oczyma i telepać w posadach, to mnie to średnio bawi.
Niestety zostałem objaśniony, że w naszych domowych regałach powstają właśnie półki tematyczne (hm, dobrze wiedzieć), i poza tym to Wyprawa na biegun musi zostać, bo tylko mnie się nie podoba. A u nas 1:1 w kwestii opinii to niekoniecznie remis. Postoi więc sobie obok Arktii, Antarktydy, Nanuuka, Ice Flow i Igloo Pop, no co mam zrobić. Nie będę się przecież z powodu planszówek awanturował. Pewnie nawet z pokory znowu zagram.
[59/168] #półkawstydu #ogarniampółkęwstydu [lista] #11stycznia2021#Marco Polo #JouniJussila #TomiVainikka #Foxgames #rokwydania2016