Budowa miasta
Budowa miasta, gra autorstwa Toma Dalgliesha, wydana po polsku nakładem Naszej Księgarni, to lekka ekonomiczna gra planszowa. Można powiedzieć, że na tyle lekka, że wręcz rodzinna. Co w sumie dobrze wpisuje się w rys programowy wydawnictwa. A z drugiej strony: Z całego dotychczasowego planszówkowego portfolio Naszej Księgarni, jest to jedna z tych gier, które zabierają grających na nieco wyższy poziom koneserstwa. Bo przy wciąż prostych zasadach, mamy tu coś, co ja w planszówkach niezmiernie lubię – sama mechanika gry przydaje Budowie miasta niejaką głębię. Nie za dużo, żeby nie zmęczyć, ale na tyle już, żeby amator euro miał się czym zachwycić.
Ale do rzeczy: Cóż właściwie dostajemy wraz z Budową miasta? Garść drobną ogólnych zasad: Wybierz jeden z czterech stojących przed tobą budynków. Wystaw go na przewidziane dla tego budynku pole planszy, płacąc wskazane koszty inwestycji. Jeśli chcesz, zakup akcję jakiegoś obiektu, który w przyszłości może przynieść Ci pieniądze. Potem wylosuj nowy budynek z woreczka. I nade wszystko: Inwestuj mądrze. Na koniec partii musisz mieć więcej pieniędzy niż każdy inny gracz. Tyle podstaw. Jednemu z recenzentów gdzieś chyba w tym miejscu pojawiła się analogia do Monopoly. Cóż, różnymi drogami błądzą ludzkie myśli.
Na szczęście w Budowie miasta są niuanse, które budują głębszą treść. Jeśli celem gry jest tu inwestowanie i zarabianie, to za serce gry trzeba by uznać karty udziałów. Dla każdego z dziewięciu obiektów jest ich dokładnie pięć. Przed rozgrywką układamy je w osobne stosy, sortując według kosztów zakupu. Na samym szczycie każdego stosu kart udziałów pojawi się zatem karta o koszcie „0”, każdy kolejny udział będzie coraz droższy, a koszty w poszczególnych stosach powiązane są w stosunku proporcjonalnym z maksymalnymi zyskami, jakie przynosi obiekt. Sam zaś zarobek zależy ostatecznie od ilości kart udziałów posiadanych przez gracza w momencie wypłaty dywidendy.
I teraz właśnie do gry wchodzi topografia planszy – ulice są ułożone w taki powiedzmy krzyż wpisany w kwadrat. Na przecięciu ulic wspomniane wyżej obiekty, w które można inwestować. Pomiędzy obiektami są zawsze cztery pola na budynki zaadresowane, zależnie od ulicy: A1 do A4, B1 do B4 itd. aż do ulicy z literami L. Ta topografia wymusza pewne zależności. Po pierwsze: Darmową kartę udziału może nabyć tylko ten gracz, który wybuduje budynek obok danego obiektu. Po drugie: Dopóki ktoś tego nie zrobi, nie można kupować udziałów w tym obiekcie, stos jest jakby przyblokowany. Po trzecie: Wystawianie budynku na planszę zawsze wiąże się z kosztem. Jeśli budujemy przy skrzyżowaniu (czyli przy obiekcie) lub dokładamy nowy budynek obok budynku już stojącego na ulicy, płacimy cenę wskazaną na budynku. Jeśli jednak chcemy złamać tę zasadę i postawić budynek pomiędzy pustymi jeszcze polami ulicy, kosztuje nas to podwójnie. I, o dziwo, nierzadko okazuje się to w efekcie całkiem opłacalne. Po czwarte: Dopiero zabudowanie wszystkich czterech pól danej ulicy przyniesie dochód graczom posiadającym udziały w stojących na jej krańcach obiektach. A pamiętacie, kto buduje na tych ulicach? I Wy i przeciwnicy! Czasem jakaś ulica może zostać w ogóle nieukończona. Dlaczego? Ktoś nie chce kasy? Ależ nie. Tu właśnie pojawia się nasze „po piąte” a propos projektu planszy – warunek końca gry: Rozgrywka w Budowę miasta kończy się w momencie, gdy powstanie nieprzerwany ciąg budynków łączący Pływalnię (lewy górny róg planszy) ze Stadionem (prawy dolny róg planszy). Rzut oka na plan miasta wystarczy, żeby stwierdzić, że możliwości łączenia tych obiektów jest wiele. A do tego, gracz który wystawi ostatni budynek w grze otrzymuje bonusowe pieniądze.
Co otrzymujemy w efekcie tak właśnie splecionych zasad rozgrywki? Otóż całkiem wiele: Jest przede wszystkim sympatyczna przestrzeń do planowania, choć gra w istocie jest bardziej taktyczna niż strategiczna. W tym sensie, że na bieżąco musimy dopasowywać nasze decyzje do sytuacji na planszy i tego, jakie budynki wylosujemy z woreczka. No właśnie, wylosujemy… Czy losowość bardzo przeszkadza? Moim zdaniem nie, choć problemem tego tytułu na pewno bywają gracze nieprzepadający za przypadkowością zasobów. Powiem wprost: Strasznie marudzą. Pytanie, na ile to marudzenie jest niezreflektowane. Bo w przypadku tej gry raczej wciąż więcej mamy szansy na zaaranżowanie się z tym, co dostaniemy, niż okazji do frustracji, że los stanowczo nam nie sprzyja. Miałem już takie momenty przy moich rozgrywkach, że pozornie nie pasowały mi właściwie żadne z moich budynków, ale wtedy okazywało się, że tam, gdzie ja nie mogę iść na przód, zwykle mogę przynajmniej przyblokować przeciwnika. Podoba mi się w Budowie miasta właśnie taka elegancka dynamika rozgrywki, niby tu wiele nie mamy do zrobienia, a jednak współzależności przy stole zauważymy wiele. Kto więcej zyska lub straci, jeśli kupię teraz tę kartę udziału? Czy stosunek wydatków do spodziewanego zarobku się wciąż opłaca? Jakie są koszty alternatywne mojego działania? Czy kończyć budowę na tej ulicy, czy zblokować wypłatę zysków z inwestycji? Jeśli ukończę, to kto na tym lepiej wyjdzie? Kto będzie miał trudniej? Może odczekać i spróbować tym właśnie budynkiem zakończyć grę? Kto ma szansę mnie ubiec?
Budowa miasta jest przyjemną, nie nazbyt nachalnie przeciążającą mózgi grających minisymulacją jakichś tam mechanizmów inwestycyjnych czy rynkowych. Traktuje je z grubsza i po części szkicowo, dzięki czemu to wciąż bardziej zabawa, niż arkusze kalkulacyjne. Nie zapędza też nikogo w jakiś w kozi róg, bo w przypadku problemów finansowych, można odsprzedawać akcje i w ten sposób jakoś się podratować. Zbierając wszystko to razem, poziom trudności i skomplikowania gry wypada moim zdaniem na akuratnym poziomie. Dzięki temu już co bardziej ogarnięte dzieci są w stanie zasiąść do gry i z powodzeniem rywalizować z dorosłymi. Obserwowałem rozgrywki w Budowę miasta na prowadzonych przeze mnie spotkaniach planszówkowych w nowosolskim liceum. Raz młodzież wzięła grę i sama przebrnęła przez instrukcję, od nich zresztą dowiedziałem się, że sam wcześniej czegoś nie doczytałem. Ja zwykle bawię się w Budowę miasta w gronie dorosłych, mam ktemu wdzięczne grona graczy, część gra w gry dużo, część dopiero startuje. Pewnie, że każdy ma swoje własne oczekiwania, niektórzy mają swoich planszówkowych faworytów, nieraz bardzo odległych od opisywanej tu pozycji. Ważne jednak, że partyjki w Budowę miasta jeszcze nie odmówili. Co dla mnie jest wystarczającym sprawdzianem dla gry planszowej.
Pewnie, w beczce miodu zwykle musi być i łyżeczka dziegciu. Także dla Budowy miasta da się wyznaczyć jej mniej udane rysy. Najsłabszym punktem gry dla mnie osobiście jest skalowalność. Lubię w nią grać w gronie 2 do 4 osób, najbardziej chyba w 3. Przy pięciu i sześciu graczach – z racji choćby czystej arytmetyki, każdy ma przecież wyraźniej mniej tur w grze, losowa dystrybucja budynków szerzej rozkłada pulę zasobów – zmienia się charakter rozgrywki, znacznie trudniej wytyczyć sobie jakieś kierunki działania, dużo bardziej trzeba się próbować zaaranżować z poczynaniami innych graczy. W sytuacji rozgrywek rodzinnych, gdy chcemy pograć dla przyjemności, nie będziemy się zapewne bawili w takie analizy, ale jeśli ktoś ma wyraźnie większe oczekiwania od gry na tę liczbę grających i na ten czas rozgrywki, to gier na 5 i 6 osób rzeczywiście może niech szuka na innym regale.
Czytam internety i rzuciły mi się w oczy utyskiwania na sam tytuł gry i na grafikę. Trudno mi rozpatrywać te kwestie – szczególnie kwestie grafiki – musielibyśmy przejść na dyskusję w kategoriach artystycznych, a to już wybitnie byłby spór o gusta. Mnie się grafika podoba, jest czytelna, dobrze koresponduje z tematem gry, nie przeszkadza, ilustracje mają kilka miłych smaczków. Jedynie na naklejkach na budynki i pola ulic zabrakło mi kolorów korespondujących z obiektami. Jakoś nie mam pamięci topograficznej i zbyt często musiałem szukać, gdzie tam na planszy jest jakieś pole G3, a gdzie L2, etc. Przekazałem moje uwagi wydawcy – na wypadek dodruku gry. Nasza Księgarnia musi się teraz zastanowić, jak te kolory ewentualnie tam zaimplementować. I czy w ogóle, bo może się okaże, że zamiast lepiej, wyszłoby zbyt pstrokato… A to niedobrze, jeśli lepsze ma być wrogiem dobrego. Co do tytułu zaś: Z praktycznego punktu widzenia nie można raczej wydawnictwu wiele zarzucić. Tytuł może i mało porywający, ale z drugiej strony – wpisuje się w temat. Prosto i w punkt. Jasne, można się bawić w przerzucanie pracy na graczy, zrobić tę kreatywną część redakcji gry konkursem na tytuł na Facebooku. Tylko, że być może w tym przypadku wygrałaby i tak propozycja „Budowa miasta”.
Podsumowując, czy Budowę miasta poznać warto? Jak najbardziej – przynajmniej poznać i sprawdzić. Teraz mamy takie czasy, że klubów i eventów planszówkowych jak na pęczki. Nic nie trzeba od razu kupować w ciemno. Tym bardziej zachęcam, że w przypadku Budowy miasta mamy do czynienia z grą o tyle ciekawą, że to gra z historią – jej pierwowzór sięga roku 1976, potem gra doczekała się reimplementacji, przebudowy i poprawek, zatracając swój pierwotnie „monopolowaty” profil. Edycja angielska gry z roku 2015 porusza się w tematyce kolejowej. Gracze budują połączenia między stacjami. W Naszej Księgarni podeszli do „The Last Spike”, jak brzmi angielski tytuł gry, w sposób wyraźnie kreatywny. Zmieniono tematykę, a co za tym idzie, grafikę – i porównując te oba wydania, chyba nie mamy się czego wstydzić.
Jak pewnie zauważyliście, o samym wykonaniu gry nie pisałem nic. Bo też nie ma się za bardzo czego przyczepić. To jest po prostu dobrze wydana gra, wszystko solidne. Instrukcja się broni, no może poza fragmentem mówiącym o sprzedaży udziału, tam brakuje uściślenia, że każdy udział sprzedajemy osobno, więc na razie można to zrozumieć inaczej. Powietrza w pudełku, jak to często obserwujemy – oczywiście za dużo, ale wciąż w akceptowalnym zakresie. Jedyne o czym powinienem Was uprzedzić, to konieczność opatrzenia naklejkami 48 drewnianych klocków. No bez tego nie zagracie. Dla mnie naklejanie czegokolwiek na cokolwiek to męka. Ale się wycwaniłem i mam od tego ludzi. Może przy następnych tytułach zamiast naklejek będzie szansa na klocki z jakiejś masy – takie azulowe na przykład? Byłoby chyba słodko. Co sądzisz Nasza Księgarnio? Nieee, ja tego nie mówiłem. Kocham drewno ;-) Chociaż….
Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Punktometr Zagramy
ocena ogólna: 8/10
strategia / taktyka: 6/10
losowość: 4/10
interakcja: 6/10
wykonanie gry: 9/10
stosunek cena do jakości: 9/10
cena w sklepach: 60-70 zł
moja ocena dla „Budowa miasta” w serwisie BGG: 8
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Budowa miasta
Liczba graczy: 2 – 6
Wiek: od 10 lat
Czas gry: ok. 45 min
Wydawca: Nasza Księgarnia
Projektant: Tom Dalgliesh
Instrukcja: polska
Zawartość pudełka:
• 1 plansza
• 45 kart udziałów (po 5 dla każdego obiektu)
• 48 budynków (48 drewnianych sześcianów + 48 naklejek)
• 93 żetony pieniędzy
• woreczek na budynki
• instrukcja