Bunny Bunny Moose Moose
Bunny Bunny Moose Moose to gra Vlaady Chvatila, autora m.in. Galaxy Truckera. Gra została wydana w roku 2009 przez Czech Games Edition oraz – w niemieckiej edycji Mein Name ist Elch – przez Heidelberger Verlag.
W moim domu Bunny Bunny Moose Moose pojawiła się trochę przypadkiem. Kupowałem coś w jednym z internetowych sklepów z planszówkami, a Bunny była akurat w dziale z okazjami. Za drobne pieniądze – nie wiem, czy dlatego, że sklep czyścił magazyny, czy gra źle się sprzedawała z powodu swojej raczej złej prasy (prasy w Polsce, niemieckie recenzje wybrzmiewały dużo bardziej pozytywnie). W każdym razie sobie kupiłem, a przecież nieszczególnie przepadam za grami imprezowymi, nie miałem też wówczas ekipy do takich tytułów. Ot, człowiek po prostu czasem zgarnie coś do koszyka, zmierzając już do kasy. Bo na przykład ładnie wygląda. Albo będzie pasowało do koloru innego pudełka w regale. Na pewno też tak czasem macie…
Potem gra z dwa lata przeleżała u mnie na półce. Sięgnąłem po nią dopiero wtedy, gdy się okazało, że planszówki w moim domu powoli się już przelewają i może czas byłby zacząć niektóre odsprzedawać. Na tej Bunny Bunny jakoś mi nigdy nie zależało, więc była jedną z pierwszych gier, które trafiły na listę do zbycia. Ale potem nagle jakoś mi się zrobiło niezręcznie. No bo jak to tak? Odsprzedać grę, w którą się w ogóle nie zagrało? A jeśli się jednak okaże, że ona dobra była… Ostatecznie więc się do zagrania w Bunny Bunny przemogłem. A wrażeniami i moją opinią o tytule – jak zwykle – chętnie się z Wami podzielę.
Tło i przebieg rozgrywki
Tło tematyczne Bunny Bunny Moose Moose jest nieco… czeskie. Przychodzi myśliwy do lasu, a w lesie łosie i króliki… Normalnie powinny natychmiast brać za pas to, na czym zwykle czmyhają i zwiewać co tchu, ale te zwierzęta to chyba jacyś krewni krecika, bo mają swój własny pomysł na (prze)życie. Wymyśliły sobie, że lepiej, niż zwracać na siebie uwagę człowieka ucieczką, jest przekonać go, że nie są tym zwierzęciem, jakie tropi („Nie panie myśliwy, nie jestem królikiem, tylko łosiem. Aaaa, łosia pan akurat szuka? Ale chyba nie takiego jak ja, bo ja mam rogi takie nie w tę stronę, wie pan. Tam pan poszuka, za tym drzewem po lewej…”).
Okazuje się, że w tym szaleństwie można nawet zobaczyć jakąś metodę – jeśli się tylko chce. Ja mam wrażenie, że klamerkę tematyczną dorzucono do tej produkcji na samym końcu. W każdym razie widok graczy w trakcie rozgrywki niczym nie ustępuje absurdalnością tłu tej gry. Jest podobnie śmiesznie i wesoło.
Tło tematyczne Bunny Bunny Moose Moose jest nieco… czeskie.Pojedyncza runda wygląda tak: Jeden z graczy przejmuje rolę narratora, a pozostali siedzą po drugiej stronie stołu. Narrator najpierw kładzie swoją kartę koloru przed graczem, który według niego zdobędzie najwięcej punktów, a następnie zaczyna czytać na głos leżący przed nim wiersz. Na początku każdego wersu odsłania nową kartę z talii, ogląda ją, a następnie wykłada przed siebie tak, aby gracze dobrze ją widzieli. Karty układane są w rzędzie – według podstawowego wariantu gry po 6, ale można zagrać też trudniej – na 8 lub łatwiej – na 4 karty.
Zadaniem graczy jest dopasowanie swojego wyglądu – przez odpowiednie ustawienie dłoni przy głowie – do widocznego na stole zestawu kart w taki sposób, aby zdobyć jak najwięcej punktów. Zasadniczo są dwa podstawowe rodzaje gestów, za pomocą których próbujemy się dopasować do ilustracji na kartach – jeden dla rogów łosia i jeden dla uszu królika. Ale uwaga: gesty te mają swoje odmiany – rogi łosia mogą być skierowane w dół lub w górę, odtwarzane ze złączonymi lub z rozczapierzonymi palcami. Podobnie uszy królika – są i proste i oklapnięte, umieszczone z tyłu lub z boku głowy. Pojawiają się na stole także karty, na których uszy czy rogi zwierzęcia nie są pokazane w sposób jednoznaczny – te gracz może sobie zinterpretować i odwzorować gestem dużo dowolniej. Ponadto mamy karty, które pozwalają nam zdobyć punkty za wysunięcie języka. Są też karty, które – również dzięki wysunięciu języka -pozwalają nam punktować za łosia, nawet jeśli jesteśmy akurat królikiem. I za królika, nawet jeśli jesteśmy akurat łosiem.
Każda karta zwierząt opatrzona jest jakąś wartością punktową, dodatnią lub ujemną. Całości dopełniają karty pomnażające wartości oraz zamieniające punkty ujemne na dodatnie i odwrotnie.
Ponieważ przy każdym kolejnym czytaniu wiersza nowe karty zakrywają stare, zestaw kart, do których trzeba się dopasować, stale się zmienia. W jednej chwili bardziej opłaca się graczom pokazywać królika, a już za chwilę może się zdarzyć, że królikiem wpadamy w punkty ujemne i jak najszybciej trzeba zamienić królicze uszy na łosie rogi.
Runda kończy się w momencie wyłożenia przez narratora karty z myśliwym (chyba że myśliwy pojawi się już przy pierwszym czytaniu wiersza – wtedy się go po prostu ignoruje). Gracze „zamrażają” swoje gesty, a narrator każdemu po kolei podlicza punkty.
Zależnie od tego, jakie zwierzę pokazywali, gracze przesuwają odpowiednie figurki – łosia lub królika w swoim kolorze – na torze zbudowanym z 15 kart szlaku. Także narrator przesuwa jeden ze swoich pionków – o tyle pól, o ile poruszyło się odpowiednie zwierzę wybranego przez niego przed rundą gracza. Po zliczeniu punktów ostatnie figurki łosi i ostatnie figurki królików na torze przesuwają się o jedno pole do przodu – doganiając pozostałe. To taki może mało elegancki mechanizm, ale pomaga wyrównać szanse i zagęścić grupę zwierząt biorących udział w wyścigu.
Po zakończeniu rundy narrator przechodzi na drugą stronę stołu, a kolejny gracz przejmuje jego rolę. Gra kończy się, gdy wszyscy gracze mieli okazję dwa lub trzy razy być narratorem. Końcową kolejność wyznacza się – co ciekawe – nie według pozycji pierwszych, lecz ostatnich figurek graczy. Dopiero ewentualne remisy rozstrzyga się patrząc na kolejność pierwszych figurek remisujących.
Wrażenia i ocena
Grać w Bunny Bunny trzeba na pewno z trzeźwą głową, bo tytuł wymaga pewnego wysiłku intelektualnego; gra ma wyższy niż przy typowych imprezówkach próg wejścia. Gracze muszą najpierw dobrze zrozumieć zasady pokazywania gestów i punktowania, a w czasie samej już rozgrywki sprawnie analizować i przetwarzać pojawiające się na kartach informacje. Przy Bunny Bunny pierwsze kilka rund warto zresztą potraktować jako rundy próbne, a grać na serio zacząć dopiero wtedy, gdy wszyscy przy stole dobrze oswoją się z regułami.
Z powyższych refleksji wynika, że Bunny Bunny lepiej się sprawdzi jako tytuł, w który od czasu do czasu zagracie ze stałymi współgraczami. Przy kolejnych partiach w stałym gronie gra odsłania swoje drugie dno – wraz z doświadczeniem graczy staje się coraz mniej losowa, a bardziej taktyczna. Grający coraz sprawniej ogarniają wzrokiem wszystkie wyłożone karty. Różnica w punktacji pomiędzy poszczególnymi graczami w każdej rundzie zmniejsza się, co podgrzewa rywalizację. Zaczyna też mieć znaczenie to, którego z moich zwierzaków chcę promować na torze szlaku.
….duży wpływ na tak dobre wrażenia z rozgrywek miała odpowiednia ekipa graczy i sprzyjająca takiej rozrywce sytuacja
Bunny Bunny Moose Moose okazała się grą o wiele lepszą niż się po niej spodziewałem. Oczywiście duży wpływ na tak dobre wrażenia z rozgrywek miała odpowiednia ekipa graczy i sprzyjająca takiej rozrywce sytuacja. Są przecież gry imprezowe i gry imprezowe. Ostatecznie też nie każdemu przypada do gustu nawet taka uniwersalna Dobble czy Jungle Speed.
Imprezówka Chvatila trafi raczej do osób ze sporym poczuciem humoru i sporym dystansem do siebie. Im więcej takich osób zbierze się przy stole, tym lepiej dla gry. Idealnie, jakby grupa, z którą chcecie zagrać w Bunny Bunny nie stroniła od zabaw ruchowych w stylu pantomimy lub kalamburów. Jeśli przypuszczacie, że któryś z waszych współgraczy jest osobą zamkniętą i niekomfortowo by się czuł, zmuszony do publicznego odgrywania jakichś łosiów i królików, to go nie zmuszajcie. Oszczędźcie mu też tego małego faux pas, jakie Chvatilowi i CGE, zdarzyło się na jednej z ilustracji w instrukcji, na której deprecjonuje takich właśnie graczy („Chłopak, który nie chce grać w grę, w której może wyglądać niepoważnie. / Dziewczyna, która naprawdę lubiła tego chłopaka i jest zawiedziona, że okazał się takim sztywniakiem.”). No cóż, nawet dobrzy autorzy, robiąc całkiem niezłą grę, czasem popełniają błędy. Najważniejsze, żeby umieli się z nich uczyć, a mocne strony gry przewyższały jej wady.
W przypadku Bunny Bunny plusów jest na szczęście więcej. Koncept może nieco absurdalny, ale przy grach imprezowych nikt nie oczekuje czegoś całkiem na serio. Instrukcja wydaje się na pierwszy rzut oka przydługa, czym lekko zniechęca, za to nadrabia sprawnym i dobrze zilustrowanym podaniem zasad. Wykonanie gry stoi na dobrym poziomie, pod względem graficznym produkt jest spójny i czytelny. Na ilustracje gry patrzy się z przyjemnością. Zasady Bunny Bunny są spójne, rozgrywka szybka i dynamiczna. Początkowo może nieco zbyt dużo czasu zajmuje podliczanie punktów, ale im bardziej doświadczona ekipa, tym to liczenie idzie sprawniej. My już przy trzeciej rozgrywce potrafiliśmy podsumować rundę w 10-15 sekund.
Nie powiem co prawda, że dzięki Bunny Bunny Moose Moose jakoś bardziej polubiłem gry imprezowe. Ale na pewno gra Chvatila mnie nie zniechęciła – ani do imprezówek, ani do stylu projektowania samego autora.
Punktometr Zagramy
ocena ogólna: 6/10
strategia / taktyka: 5/10
losowość: 5/10
interakcja: 3/10
wykonanie gry: 9/10
stosunek cena do jakości: 8/10
- gra już niedostępna w sprzedaży w Polsce, ceny w sklepach w Niemczech ok. 14-17 €
moja ocena dla „Bunny Bunny Moose Moose” w serwisie BGG: 6
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Bunny Bunny Moose Moose / Mein Name ist Hase
Liczba graczy: 3 – 6
Wiek: od 9 lat
Czas gry: ok. 20 -30 min
Wydawca: Czech Games Edition /Heidelberger Spieleverlag
Projektant: Vlaada Chvatil
Instrukcja: angielska / niemiecka
Zawartość pudełka:
• 111 kart punktów
• 6 kart kolorów graczy
• 6 figurek królika (w kolorach graczy)
• 6 figurek łosia (w kolorach graczy)
• 15 kart szlaku
• karta z wierszami
• instrukcja
1 Response
[…] Bunny Bunny Moose Moose – brzmi w klimacie Vlaady Chvatila ? Recenzję tej gry przeczytacie na Zagramy. […]