Kingdomino
To jest tekst o grze, w którą na świecie zagrało już wielu. Świadczyć może o tym choćby uzyskanie przez nią potrójnego międzynarodowego odznaczenia Pion d’or – za wielkość sprzedaży na poziomie ponad 750.000 egzemplarzy. Jeśli nie mieścisz się w gronie tych tysięcy grających, którzy mieli styczność z zakupionymi pudełkami Kingdomino – nic nie szkodzi. Po tej recenzji będziesz wiedzieć, czy ta gra jest dla również dla Ciebie.
Zresztą, tak po prawdzie – coś o Kingdomino na pewno co najmniej obiło Ci się o uszy. Gra była najpierw w programie Games Factory, a potem przeszła pod skrzydła Foxgames. I wygląda na to, że będzie jej u nowego polskiego wydawcy całkiem dobrze. Wraz ze wznowieniem polskiej edycji Kingdomino pojawiły się od razu kolejne tytuły z serii: Queendomino oraz dodatek do obu pierwszych – Kingdomino: Era Gigantów. W tym roku pojawi się ponadto Kindgomino: Duel, gra typu roll&write. Nie umiem sobie wyobrazić, żeby Foxgames nie wydało także tej pozycji.
Jak widzisz, będzie co poznawać i – jak przypuszczam – w czym się rozkochiwać. Ale po kolei – zacznij logicznie, czyli od pierwszej gry z tej królewskiej rodziny.
Jak sama nazwa wskazuje Kingdomino bazuje na koncepcie domino. W zabawie używamy więc przede wszystkim płytek przedstawiających dwa pola, z których każde reprezentuje jeden z 6 rodzajów terenów. Z tych płytek będziemy w trakcie gry budować swoje królestwo, które może mieć rozmiar maksymalnie 5 na 5 pól. Na nim – z dowolnego miejsca tego kwadratu – królować będzie siedziba władcy, czyli Twoja.
Przed rozgrywką kładziesz przed sobą zaczątek królestwa – kwadratowy żeton, na którym stawiasz swój zamek. Do tego zamku przyłożysz pierwszą płytkę wybraną z puli, zaś kolejne płytki będziesz dokładać albo do zamku, albo do co najmniej jednego pasującego pola innej płytki domina.
Twój cel w Kingdomino to stworzyć królestwo bardziej prestiżowe niż królestwa pozostałych graczy. Żeby to osiągnąć będziesz tworzyć mozaikę obszarów składających się z sąsiadujących ze sobą pól tego samego rodzaju. W grze te obszary nazywają się posiadłościami. Za te mniej lub bardziej rozległe posiadłości punktujesz. Ważne jest jednak nie tyle to, ile pól liczy każda posiadłość, ale jeszcze bardziej może, ile w tej posiadłości masz pól z koronami. Ponieważ to dopiero przez liczbę koron mnożymy liczbę pól posiadłości. Posiadłość nieposiadająca pól z koronami – nieważne jak wielka – jest po prostu bezwartościowa. Jeśli jednak masz na przykład posiadłość złożoną z 5 pól łąki, a jednocześnie na polach tej posiadłości 3 korony – zyskujesz 15 punktów prestiżu. Z kolei wartość prestiżu całego Twojego królestwa jest tu sumą prestiżu posiadłości, z których się składa.
Można by powiedzieć, a cóż w tym szczególnego, ot, zwykła układanka. Dołóż najoptymalniej, zgarnij punkty. No właśnie – nie taka zwykła. Autor gry Bruno Cathala wplótł w mechanikę Kingdomino swoisty element licytacyjny. Ponumerował wszystkie płytki w grze. Te mniej “wartościowe” w kontekście punktacji, czyli przede wszystkim te pozbawione koron, oznaczył niskimi liczbami. I odpowiednio: Im dalej ku liczbie “48” – tym więcej umieścił na płytkach pól z koronami, takich, na które ma się w grze sporą chrapkę.
Po co tak? Żeby przydać grze nieco strategicznej nuty i niezbędnych emocji. Ów cały mechanizm działa mianowicie tak: Na początku rundy dobiera się losowo odpowiednią liczbę płytek, układa je w rzędzie stroną z numerem do góry, w kolejności od najmniejszej wartości do największej, a następnie odwraca. W tym momencie na stole leży już drugi rząd płytek, tyle że z widocznymi polami oraz z pionkami graczy. To są płytki, które wybrali już sobie oni w minionej rundzie.
I teraz: Gdy bierzesz wybraną w poprzedniej rundzie płytkę i dokładasz ją do swojego królestwa, od razu stawiasz swój pionek na jedną z płytek w drugim rzędzie. Tylko uważaj: W ten sposób ustala się od razu kolejność wybierania płytek w przyszłej rundzie. Weźmiesz płytkę z najmniejszym numerem – może niekoniecznie z koroną – wtedy w kolejnej rundzie wybierasz jako pierwszy gracz. Kto weźmie z tego rzędu płytkę opatrzoną największym numerem, ten w kolejnej rundzie weźmie już tylko to, czego nie wybrali inni.
Jeśliby przyrównywać gry do dań, to w Kindgomino mechanizm wybierania płytek powiązany z ustalaniem kolejności graczy w przyszłej rundzie można by uznać za genialną przyprawę nadającą potrawie właściwy smak. Genialną – bo nie ma tu nic płaskiego, co w sumie powinno dziwić, bo gra jest przecież ultraprosta. A jednak znalazło się tu miejsce na istotne, często wyraźnie ambiwalentne wybory: Grać mniej czy bardziej ryzykownie? Wyciągnąć rękę po lepszą płytkę w tej rundzie, ryzykując, że to co mi zostanie w kolejnej, pokrzyżuje mi moją koncepcję układu w królestwie – czy jeszcze odczekać, aż się bardziej skonkretyzuje sytuacja? Grać na swój zysk czy na stratę przeciwnika? Kto najwięcej skorzysta, gdy dokonam tego wyboru? Kto układa jakie posiadłości i dlaczego? Kto się połasi na te korony? Dlaczego nie ja?…
Czas na wrażenia z gry. To trąci nieco anegdotką. Może i dobrze: W kwestii planszówek nie robię zwykle dwóch rzeczy. Nie gram dwa razy pod rząd w tę samą grę. I nie biorę udziału w turniejach. Przy Kingdomino złamałem obie zasady. Bez większych oporów.
Pewnie – tę pierwszą zarzuciłem głównie dlatego, że współgracze bardzo chcieli powtórzyć partię. Ale ja też jakoś wyjątkowo nie miałem nic przeciwko. Trochę się nawet sobie dziwiłem. Hm, po prostu nie miałem. Kingdomino jest żwawe, krótkie, lekkie, dla mnie niemal taka planszówkowa krotochwila. Ale też żaden filerek w sensie tak często gry deprecjonującym. To pełnoprawna planszówka, tyle że idealnie nieprzerośnięta w odniesieniu do tego co oferuje. Zaplanowana dokładnie w punkt.
Drugą zasadę złamałem, no właśnie, sam nie wiem czemu. Na 15 minut przed startem turnieju w zaprzyjaźnionym klubie poczułem po prostu, że w sumie to bym chętnie zagrał. I tak trzy partie pod rząd minęły mi bez zniechęcenia, jakie zwykle obserwuję przy takiej rywalizacji. Miałem nawet sporo frajdy z grania. Przy okazji zaobserwowałem też, jak bardzo turniejowa jest to gra, ile da się z niej wycisnąć taktyki i strategii. A sam jako prowadzący klub organizuję też turnieje i wiem, że przy niektórych grach proponuje się je tak nieco na siłę. W myśl, że skoro turniej może być narzędziem marketingowym, to czemu nie skorzystać. Kingdomino – chyba właśnie przez ten świetnie zbalansowany mechanizm licytacji płytek i kolejności w grze – wydaje się bardzo sprawiedliwe dla wszystkich. I jednocześnie pozwala powalczyć z przeciwnikami w bardzo jednoznaczny sposób. Ja zająłem trzecie miejsce. Jeśli byli lepsi ode mnie, to słusznie.
Poza powyższym Kingdomino ma też wszelkie inne zalety typowe dla idealnej planszówki: Dobrze się skaluje – odrzucamy po prostu odpowiednią liczbę płytek. Jest sympatycznie regrywalna – nawet jeśli z powodu prostoty zasad raczej kompaktowa w swoim charakterze. Przy całym swoim abstrakcyjnym koncepcie ładnie spaja się z otoczką tematyczną, przez którą budzi też miłe emocje i zachęca do zabawy. Podoba się wizualnie, a przy tym jest czytelna – ilustracje działają w służbie rozgrywki i w żadnym momencie nie rozpraszają. Gra ma dobrze i przystępnie napisaną instrukcję – w polskiej znalazłem tylko jedną malutką lukę – w opisie rozgrywki dla 2 graczy nie jest wspomniane wyraźnie, że gracze wykonują swoje obie tury niekoniecznie jedna po drugiej. Ponieważ jednak i tak wynika to z mechanizmu licytacji płytek, można chyba przymknąć oko na to marginalne niedopowiedzenie.
No cóż, dotarłem do momentu, w którym powinienem podsumować całą recenzję i dokonać jakiejś zbiorczej oceny. Niech będzie, ale najpierw jeszcze ten epizodzik: Dzień przed napisaniem tego tekstu, przy regałach z grami w popularnej sieciówce spotkałem dwoje zakochanych, którzy wyraźnie czuli się nieco zagubieni wobec natłoku gier wylewających się z półek. Jakoś ostatnio nie umiem się nie wmieszać z doradzaniem, to i tu się w mieszałem. Okazało się, że szukali czegoś do grania ze znajomymi, z rodziną, może w gronie wielopokoleniowym. Jakiejś takiej gry, żeby była prosta, ale i odpowiednio ciekawa. Ot, typowy zestaw oczekiwań na start z planszówkami. Często pozostający długo jako rdzeń preferencji nawet u bardziej ogranych osób. Pokazałem im kilka tytułów, które mi się w takich sytuacjach sprawdzają mniej lub bardziej i wśród tych mocnym faworytem było właśnie Kingdomino. Dlaczego? To gra bardzo uniwersalna, sam grałem w nią z osobami w różnym wieku i z różnie doświadczonymi planszówkowo. Ma nieskomplikowaną, czytelną mechanikę, a co za tym idzie zrozumiałe i przystępne zasady. Takie w sumie idealne proporcje dla gry, która chce być hitem wśród gier rodzinnych. Daje dokładnie tyle frajdy, ile obiecuje. Co znaczy, że jest po prostu szczera. Dużo znacie tak szczerych wobec samych siebie i nas, graczy, gier?
No i co ja mam dać, jak nie mogę dać nic innego jak 10. Z moim obiektywnym osądem mogę prowadzić dyskurs co najwyżej subiektywny.
Dziękuję wydawnictwu Foxgames
za nadesłanie egzemplarza gry
Punktometr Zagramy: Kingdomino 10 /10
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Kingdomino
Liczba graczy: 2 – 4
Wiek: od 8 lat
Czas gry: ok. 15 – 20 min
Wydawca: Foxgames
Projektant: Bruno Cathala
Instrukcja: polska
cena w sklepach: ok. 80 zł