Koszmar Alicji w Krainie Czarów (recenzja)
Alicja wraca do Krainy Czarów. I już pierwszych minutach swojego snu wie, że wszystko tutaj jest inaczej, niż być powinno. Przynajmniej na tyle, na ile umie sobie przypomnieć, jak było, jeśli było. A gdy pewne rzeczy powrócą wreszcie we wspomnieniach, będzie trochę tak, jakby dopiero się wydarzały. Bo ostatecznie – jak powie (a może już powiedział) w którymś miejscu opowieści pan Gąsienica – najlepiej pamięta się te rzeczy, “które miały miejsce tydzień po następnym tygodniu.” Szczególnie, kiedy miały były miejsce z naszym udziałem, a w tym przypadku akurat będą miały, bo w książko-grze Jonathana Greena to właśnie my współdecydujemy o fabule opowieści i losach jej głównej bohaterki.
“Koszmar Alicji w Krainie Czarów” wydarzy się nam na pewno jakiś czas po wydarzeniach z oryginalnej “Alicji w Krainie Czarów”, stanowiąc tym samym pewnego rodzaju, fantastyczny sequel powieści Lewisa Carolla. I jest to taki sequel na miarę naszych czasów – z wątkami i postaciami organicznie obcymi oryginałowi, więc tym bardziej satysfakcjonująco nas zaskakującymi.
Czytam, …
Nie będę opowiadał zbyt wiele o tzw. świecie przedstawionym książki. Przeszłość znanej nam Alicji mogłaby zbyt dużo zdradzić o przyszłości Alicji, którą spotkacie tym razem. A tego – uwierzcie mi – nie chcielibyście. Dość powiedzieć, że tytuł jest całkiem przystający do książkowej (nie)rzeczywistości. Niby to wciąż jest to samo uniwersum Krainy Czarów, z różnorodnymi sceneriami i poetyckością nazw nieodstępującą wyobraźni Carolla. Z wciąż rozpoznawalnymi kluczowymi kamieniami milowymi oryginalnej historii. Ale też od razu widać, że wkradł się w to uniwersum mrok i obłęd. Alicja nierzadko poczuje przerażenie. Nierzadko też wykaże się zdumiewającą nas zdeterminowaną brutalnością. I może zdziwimy się, że sprawia nam tym przyjemność.
Jeśli pierwowzór opowieści łączył w sobie dwie opowieści – jedną dla dzieci, a drugą dla dorosłych – to “Koszmar Alicji w Krainie Czarów” przemówi wyraźniej do naszego starszego “ja”. Fakt, że ta gra książkowa polecana jest dla osób w wieku powyżej 14 lat, ma zresztą swoje uzasadnienie choćby w uwikłaniach psychologiczno-filozoficznych, jakie zapewne bez trudu sami dostrzeżecie. Najpóźniej w ostatnich scenach podróży Alicji przez jej koszmar, a – skoro czytacie i rozumiecie teksty na Zagramy – to zapewne też sporo wcześniej. I – myślę – docenicie wtedy mistrzostwo jej autora także w tym względzie.
Ja na pewno polubiłem “Koszmar Alicji w Krainie Czarów” za to, że nie jest kolejną szybko-błahostką napisaną tylko na potrzeby gry. To przemyślana, skrząca się możliwymi wielowątkami powiastka, z ciekawą głębią. Do tego napisana z niejakim literackim polotem – nawet jeśli widać, że autor musiał się trzymać specyficznych dla gier paragrafowych ograniczeń.
… więc gram.
A skoro już o gatunku mowa. Gry paragrafowe – jak wiadomo, nie są pomysłem wcale nowym. Byłem nastolatkiem, gdy je odkryłem. Prawdopodobnie, w jakiś nieuświadomiony wtedy dla mnie sposób, podłożyły podwaliny pod moją naturę gracza. Pamiętam, że mocno mnie zafascynowało poczucie sprawczości, jakie przemycały. Wsiąkanie coraz głębiej w meandry przygody budowało oczywiste zaangażowanie.
“Koszmar Alicji w Krainie Czarów” tę sprawczość organizuje nam aż na dwa sposoby i sam nie wiem, który polecać wam bardziej. Najlepiej, jeśli przymierzycie się do nich sami i po prostu wybierzecie, co wam bardziej odpowiada.
Gra „na pełnych zasadach”
Po pierwsze można grać z tą książką na zasadzie zaczerpniętej z gier RPG. Wypełnia się wtedy arkusz przygody Alicji, ustalając wartość wyjściową jej pięciu cech: zwinności, szaleństwa, rozumu, walki, wytrzymałości. Na tym samym arkuszu jest także miejsce na zdolności specjalne – pozwalające ujść bohaterce z opresji, oraz na wyposażenie, czyli przedmioty, które będzie w różnych miejscach znajdować i zbierać. Osobny arkusz wykorzystywany w rozgrywce, to Tabele koszmarnych spotkań, który pomaga nam zapisywać przebieg walki Alicji z jej przeciwnikami.
Podobnie jak w grach RPG, w tym trybie gry poza wędrowaniem po narracji, czyli od paragrafu do paragrafu opowieści, przyjdzie nam przeprowadzić a to jakiś test zwinności, a to rozumu. Zaś tam, gdzie Alicja będzie musiała się pojedynkować – nawet całą serię takich porównań na punkty walki i wytrzymałości.
W szczegóły – chwilami dość “algorytmiczne” – tych procedur nie będę wchodził. Znajdziecie je wszystkie we wprowadzeniu do książki, które pełni bardzo udanie rolę krótkiego “podręcznika gry”. Dopowiem tu tylko, że rozstrzygać wyniki testów i potyczek Alicji można za pomocą dwóch zwykłych kostek albo zwykłej talii kart. A jeśli zdecydujecie się na zabawę z kartami, to możecie zastanowić się nad dedykowaną talią z grafikami z książki.
Wariant uproszczony
Drugi sposób gry to zabawa w zwykłą grę paragrafową. Ignorujemy wtedy wszystkie testy i potyczki – wybieramy jedynie między poszczególnymi przekierowaniami do kolejnych fragmentów przygody. Okazuje się, że – zgodnie z obietnicami autora – nawet ten uproszczony sposób gry rzeczywiście niewiele ułatwia.
Moje wrażenia z gry
Ja zagrałem moją pierwszą grę z “Koszmarem…” na pełnych zasadach. Z kartami, skoro już wydawnictwo przysłało mi je w komplecie z egzemplarzem książki. Takie granie jest istotnie mocniej angażujące, bo przecież wykonujemy, poza czytaniem i wybieraniem opcji na końcu paragrafów, także dodatkowe czynności. Coś trzeba sobie zapisać, znowu wymazać, dopisać, zanotować, żeby zapamiętać. Statystyki Alicji uporządkować. A to skreślić coś z Wyposażenia, bo może daliśmy Alicji zjeść czy wypić, zwiększając tym samym jej Wytrzymałość, albo pozwoliliśmy jej wykorzystać jakiś inny artefakt w starciu czy spotkaniu.
Problem z tym trybem gry jest natomiast dla mnie taki, że to gra wyraźnie też bardziej czasochłonna i przede wszystkim dość “nieporęczna”. Czytasz książkę, ale co chwilę musisz ją odkładać, bo potrzebujesz rąk do notowania czy tasowania i wykładania kart. Jakąś sporą chwilę mnie to rozpraszało, a potem chwilami – szczególnie przy co bardziej mocniejszych przeciwnikach w walce – brakowało mi cierpliwości do powtarzania algorytmów potyczek. Myślę, że trzeba taką “proceduralność” grania naprawdę lubić, żeby umieć czerpać z niej pełną przyjemność.
Okazało się, że w moim przypadku nie jest to na dłuższą metę nic, co tygrysy lubią najbardziej. Byłem – jak mniemam – naprawdę dzielny i wytrwały, prowadziłem sobie nawet ekstra notatki i już, gdzieś na końcu mojej cierpliwej uprzejmości dla tego trybu rozgrywki myślałem, że docieram do szczęśliwego finału, aż tu nagle… ni stąd ni zowąd, gra mi ubiła Alicję u szczytu jej potęgi. Ot, taki suspens…
Koszmar – albo przegrać, aby wygrać
Wiem, że w przypadku “Koszmaru…” wielu powstrzymuje przed sięgnięciem po książkę ten właśnie spodziewany moment. Możliwość odpadnięcia z gry przed jej końcem. I powiem szczerze: Gdybym nie miał okazji przeżyć tej przygody na własnej skórze, zapewne byłbym pierwszym, którego by ta perspektywa odstraszyła. Ale okazuje się, że niepotrzebnie bym się o to doświadczenie zubożył.
W “Koszmar…” grałem w sumie bodaj cztery razy. Od tego drugiego dałem już sobie spokój z trybem “erpegowym”, potraktowałem książkę jak zwykłą paragrafówkę – co w moim przypadku pozwoliło mi mocniej poczuć klimat zabawy. Alicja ginęła lub przegrywała na różne sposoby, a nawet w najmniej oczekiwanym momencie. Właściwie zaczęło mnie to fascynować, że opowieść umie mnie tak wywieść na manowce, poigrać sobie z czytelnikiem i nieoczywistością wyborów, a często i ukrywaniem między nimi części historii.
Na szczęście nie jest wcale tak, że musicie koniecznie zaczynać grę zupełnie od początku – szczególnie, jeśli posłuchacie sugestii autora i będziecie sobie prowadzić jakieś notatki czy rysunki. Ja z każdą nową próbą wskakiwałem w opowieść w jakimś jej punkcie, który wydawał mi się wedle mojego stanu wiedzy kluczowy i… wreszcie udało mi się Alicję i Krainę Czarów wyratować z ich koszmaru. I poczułem się z siebie… dumny?
Tak, to jest całkiem trudna gra, ale granie w nią ma sens.
Gdyby “Koszmar…” była instrumentem, to byłaby zapewne akordeonem. Nie powiem jednak teraz dlaczego. Lepiej, jeśli to zrozumiecie dopiero, gdy z nią wygracie…
Podsumowanie
Muduko słusznie poszło za ciosem i po ‘Koszmarze…” wydało od razu kolejną książko-grę Greena – “Złego Czarownika z OZ”. Jeśli poza konwencją i metodą nie będzie w niej nic szczególnie epigonicznego względem przygód Alicji, to zapowiada się kolejna okazja do inteligentnej, osadzonej w literackich inspiracjach, wciągającej zabawy. I najpewniej podobnie świetnie zilustrowanej.
“Koszmar Alicji w Krainie Czarów” tymczasem na pewno mogę polecić. Kwestia jak w nią będziecie grali, to moim zdaniem kwestia nieco drugorzędna, bo też mocno osobnicza. Grunt, że w każdym z modusów rozgrywki czeka na nas odpowiednio wiele frajdy. A o nią przecież i w czytaniu i w graniu między innymi chodzi.
Dziękuję wydawnictwu Muduko
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Punktometr Zagramy
Koszmar Alicji w Krainie Czarów 9/10
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Koszmar Alicji w Krainie Czarów
Liczba graczy: 1
Wiek: od 14 lat
Czas gry: to zależy ;-)
Wydawca: Muduko
Projektant: Jonathan Green
Język: polski