Niepożądani goście (recenzja)
Kto lubi gry dedukcyjne czy – powiedzmy – gry detektywistyczne, ten rozumie: Najpiękniejsze jest niewidoczne dla oczu. Poszukiwanie ukrytych wskazówek, eliminowanie niemożliwego, wyłuskiwanie prawdy z początkowo mocno zagmatwanego obrazu sytuacji i nawały poszlak. Dochodzenie do jedynego uzasadnialnego sedna…. To bawi. To cieszy. To fascynuje.
Gier oferujących nam tego rodzaju wrażenia można znaleźć całkiem sporo. Ot, takie choćby klasyczne Cludeo, czy na przykład Czarne historie – Śledztwo lub też takie mniej znane w Polsce tytuły jak Schinderhannes i Kreuzverhör – wszystkie bazują na podobnym założeniu. Dążenie do wygranej przypomina obieranie cebuli albo łuskanie orzecha. Wielu z nas bardzo to lubi, choć nawet wymienione wyżej gry każdy z tych wielu polubiłby już inaczej. Sam jestem ciekaw, jak wielu i jak bardzo polubi Niepożądanych gości, wydanych pod koniec 2021 roku nakładem Naszej Księgarni. Ja już swoją opinię o grze mam i chętnie się nią podzielę.
Niepożądani goście – gra w tradycji Cluedo
Tło Niepożądanych gości otwiera scena jakby żywcem wyjęta z kart powieści kryminalnej. Obrzydliwie bogaty i proporcjonalnie do tego zarozumiały Woodruff Walton zaprosił do swojej rezydencji wszystkich, których podejrzewał, iż nastają na jego życie. Liczył, że odkryje, kto rzeczywiście planuje go zabić. Zginął był jednak, zanim zrealizował swój plan. I tu właśnie wchodzimy do akcji my, którzy od razu wcielamy się w rolę detektywów. Klimat intrygującej tajemnicy podkreśla oprawa graficzna gry, utrzymana w tonacji sepii, co w udany sposób podkreśla jej charakter, a nas osadza w estetyce rozgrywanej historii.
Już pierwszy rzut oka na Niepożądanych gości nasuwa oczywiste skojarzenia. Podmurówką tego projektu jest inspiracja popularnym ongiś Cluedo. Jest trup, jest plan rezydencji, są podejrzani, są narzędzia zbrodni. Trzeba rozwiązać sprawę. Natomiast – właściwie chyba też na tym się pobrzmiewanie Cluedo w Niepożądanych gościach kończy. Trochę poprzesuwanych akcentów i zupełnie inna mechanika – bazująca na dumie twórców gry, czyli Brilliant Deck System – budują razem i zupełnie nowe wrażenia z rozgrywki i zupełnie inny wymiar regrywalności.
W samej instrukcji mamy 39 spraw, a bezpłatna aplikacja otwiera nam dostęp aż do 1000 śledztw. Do tego możemy rozgrywać te śledztwa w składzie osobowym od 1 do aż 8 graczy i aż na sześciu poziomach trudności. Trzy pierwsze z nich każą nam ustalić, kto, czym i dlaczego zabił Waltona. Na kolejnych poziomach musimy dodatkowo ustalić, czy zabójca miał wspólnika i jakim motywem ów pomagier się wtedy kierował.
Śledczy na tropie
Niepożądani goście opierają się przede wszystkim na wymienianiu się graczy kartami śledztwa. W każdej rundzie kolejno każdy z nas zostaje aktywnym graczem i wskazuje strzałkami na planie rezydencji, jakie informacje go interesują. Do wyboru ma pytania dotyczące pomieszczeń rezydencji oraz pytania dotyczące podejrzanych.
Gdy zadeklaruje, jakie elementy śledztwa go interesują, pozostali gracze sprawdzają, czy mają karty dotyczące żądanych informacji i decydują, które z nich i czy w ogóle jakieś zechcą zaproponować graczowi aktywnemu na wymianę. Układają je zakryte przed swoją zasłonką, oznaczając żetonem z liczbą punktów, wskazującym sumę wartości oferowanych kart.
Warsztat pracy detektywa
Karty są różnie warte, głównie w zależności od tego, jak bardzo są treściwe we wskazówki o okolicznościach zbrodni. Gracz aktywny, jeśli zdecyduje się dokonać wymiany kart, oddaje za pozyskane karty część kart z ręki – o wartości co najmniej takiej samej, jak te właśnie otrzymywane.
Po zakończeniu wymian gracze mogą obejrzeć zdobyte karty i nanieść na swój arkusz śledztwa nowe ustalenia. W ten sposób stopniowo eliminujemy kolejne narzędzia zbrodni, motywy, ustalamy, gdzie w momencie zdarzenia byli poszczególni podejrzani i kto nie ma alibi.
Liczba aspektów do uwzględnienia w Niepożądanych gościach na pewno jest dużo większa niż w wielu innych grach detektywistycznych, co dla fanów gatunku będzie rzeczywiście na plus, natomiast dla takiej typowej grupy odbiorców dotychczasowych gier Naszej Księgarni… no cóż, może stanowić jakiś tam jednak problem, a niekiedy nawet być powodem frustracji. Bo w grze jest kilka rzeczy nieoczywistych, które można interpretować tak, albo inaczej. Niektóre trudno na początku od siebie odróżnić czy zniuansować sobie w swoich notatkach.
Nie każdy sobie poradzi z tym od razu i podobnie sprawnie. Myślę, że w tym aspekcie odbiór tytułu jest po prostu mocno osobniczy. Grałem w Niepożądanych gości na przykład z ósmoklasistkami i były grą zachwycone niemal od samego początku. A z kolei podczas innej partii zdarzyło się wręcz, że współgracze chcieli przerywać rozgrywkę, bo się po prostu w zderzeniu z wciąż nowymi rodzajami kart i informacji denerwowali.
Dobre wrogiem lepszego?
Zresztą, oczywiste frustracje można już było zresztą przyuważyć w wypowiedziach bywalców internetowych grup planszówkowych. Trochę mniej pewnie w opiniach recenzentów – ot, takie czasy. Tymczasem Naszej Księgarni ewidentnie jedna rzecz w Niepożądanych gościach absolutnie nie wyszła. I tą rzeczą jest instrukcja – czy ogólnie prezentacje zasad, bo omsknięcia rozciągają się aż na wskazówki na zasłonce gracza, gdzie pomylono miejscami symbole zeznań i poszlak.
Trochę się poprzyglądałem i powiem, że w porównaniu z oryginalną instrukcją ta polska ma mniej optymalną strukturę. Niektóre sekcje zostały poprzestawiane w sposób wcale nie bardziej logicznie otwierający czytającemu świat gry. A co gorsza niektóre szczegóły całkiem pominięto czy pogubiono. W kilku miejscach co prawda widać godne pochwały przeformułowania reguł, które z kolei w wersji angielskiej nie były podane najczytelniej, ale niestety – więcej się ostatecznie w polskiej redakcji udało tu zepsuć niż naprawić.
Sam zresztą – a przecież instrukcji lepszych i gorszych mam w życiu za sobą mnóstwo – czułem spore zdenerwowanie podczas lektury polskich zasad. Opis reguł kończy się w momencie, gdy nie znamy jeszcze tak naprawdę funkcji poszczególnych elementów gry. Instrukcja angielska lepiej składa wszystko w całość w głowie czytającego. Wypada po prostu bardziej organicznie.
Demotywatory
A skoro już przy słabszych stronach Niepożądanych gości wylądowaliśmy, to dopowiedzmy sobie już kompleksowo, co w tej grze prawdopodobnie i Was będzie demotywowało.
W moim przypadku były to konkretnie dwie jeszcze rzeczy: Przygotowanie rozgrywki i porządkowanie gry po niej – to po pierwsze. A po drugie – niejaka podsterowność samego konceptu. Ale po kolei.
Czas, co się kradnie grze, cieniem się kładzie
Serce Niepożądanych gości stanowi 249 kolejno ponumerowanych kart śledztwa. To w oparciu o nie jakiś algorytm właściwy dla wspomnianego wyżej Brilliant Deck System generuje jeden z możliwych “scenariuszy” rozgrywki. Każdy taki scenariusz opiera się na 70 kartach, które musimy wysegregować sobie z całej talii, a po zakończeniu gry – najlepiej ułożyć w odpowiednim porządku. Niby mamy całkiem czytelny podział talii na mniejsze części i miejsce dla nich wygospodarowane w pudełku, co powinno nieco rzecz przyśpieszyć, ale… to wciąż wyraźnie dużo żmudu i wciąż zbyt dużo czasu zmarnowanego na tak żmudną czynność. I argumenty, że w innych planszówkach setup potrafi trwać podobnie długo, jakoś mnie tu nie przekonują. Tam można to zrobić wspólnie, tu wspólnie łatwiej pomylić coś w wyborze kart i zepsuć sobie zabawę. Proporcje szykowania i sprzątania wobec frajdy z gry w Niepożądanych gości są według mnie po prostu wyraźnie zaburzone.
Sam ostatnio mam cierpliwość co najwyżej do gry solo, bo tam się wyciąga wskazane przez aplikację karty dopiero w trakcie gry i jak sobie od razu ułożę je w odpowiednich przedziałach liczbowych, to i sprzątanie po zabawie nie zakopuje frajdy z rozgrywki jak w grze na 2-8 osób, gdzie na końcu zostajesz z talią 70 kart przetasowanych w każdą stronę i gdzie dochodzi najpierw sortowanie ich po liczbach.
Wypadanie z zakrętu
Drugi z takich aspektów potencjalnie demotywujących tkwi w samym fundamencie Niepożądanych gości. Okazuje się, że w ekstremalnych przypadkach to już wymiana kart między graczami może przesądzić o zwycięzcy i przegranych. Instrukcja próbuje tę słabość jakoś zakrywać sugestią, że kluczowe jest wymienianie się kartami między grającymi i dbanie o to, żeby mieć na ręce karty dotyczące różnych elementów śledztwa. Ale, no właśnie… nie bardzo ma się ta sugestia do taktyki graczy, którzy prześwietlą już koncept gry.
Gracze, którzy zrozumieli, jak zbliżać się do wygranej w Niepożądanych gościach wiedzą już bowiem, że oczywiście – wymiana kart z konkurentami jak najbardziej, ale tylko o tyle, o ile jest to z korzyścią dla nas samych. A przy wyścigu w śledztwie na pewno nie jest dobrze podsuwać innym podpowiedzi, które uznamy za mocno kluczowe. To kończy się często na celowym nie przekazywaniu konkurentom informacji, które mogłyby naprowadzić ich na prawidłowy trop w śledztwie. Czasem jest to po prostu zupełna rezygnacja z wymiany, albo celowe oddawanie w tę i we wtę tych samych kart (licząc, że przeciwnik nie zapamiętał, bądź nie zapisał sobie ich numerów na arkuszu, albo po prostu ich nie dostrzeże).
Gra na to wszystko pozwala, to jest w niej jakby wprogramowane. Sama zresztą próbuje ten ewentualny niedostatek informacji niwelować między rundami odrzucaniem części kart i dobieraniem na rękę jakichś nowych. Ale ten sposób niwelowania jest o tyle kulawy, że jest po prostu mocno losowy.
Przeżyłem raz taką partię dwuosobową, której bardzo długo w ogóle potem nie mogłem zrozumieć. Przegrałem, nieszczególnie się nawet zbliżając do sedna sprawy. Potem się mój współgracz przyznał, że dostawał z talii jakąś lepszą część kart, i – wiedząc stopniowo coraz więcej – umiejętnie starał się mi nie ujawniać poszlak, które mogłyby mnie naprowadzić na trop.
Głupia losowa gra?
Czy taka losowość skreśla Niepożądanych gości? To na szczęście nie. Głupią losową grą trudno ją nazwać, bo nią nie jest. Wciąż jeszcze w parze z tą losowością idą przecież zdolności dedukcyjne, decyzje i wybory graczy. Myślę, że gra stara się symulować w ten sposób trudy śledztwa, typowe dla pracy detektywa zagubienie w tropach, niepewność co do jego wyniku i nasze powątpiewanie we własny tok rozumowania.
Te starania czynią ją za to grą dość jednak trudną, wymagającą sporego już wysiłku umysłowego i jakiejś tam elementarnej cierpliwości do materii gry i osobistej odporności emocjonalnej także. To dla jednych będzie ciekawym smaczkiem i za to właśnie Niepożądanych gości polubią. Dla innych będzie w tej grze odrzucające.
Gra solo. Gra z aplikacją z ludźmi kontra gra bez niej
Trochę inaczej w tym względzie wypada gra solo, która w ogóle podchodzi do rozgrywki nieco odrębnie. Mamy tu pulę punktów do wydania i za nie kupujemy różnie warte zestawy kart dotyczące wybranych elementów śledztwa. Oczywiście i tu zorientujemy się, że aplikacja poczyna sobie z nami podobnie jak żywi gracze, i podsuwa często te same karty, ale wydaje się, że jest w tym podsuwaniu jakaś uczciwa prawidłowość, którą możemy dla siebie próbować wyzyskać. Nie zdradzam szczegółów, bo nie chcę nikomu psuć zabawy. Powiem tylko, że mnie osobiście granie solo w Niepożądanych gości cieszyło ostatnio chyba najbardziej, nawet jeśli bywa, że ostatecznie ten wynik śledztwa przychodzi mi wciąż po części zgadywać.
Zresztą nawet i w grze wieloosobowej polecałbym skorzystać z pomocy aplikacji. Technologia pomaga w tym przypadku uniknąć wykluczania gracza, który zdecyduje się sprawdzić swoje rozwiązania sprawy, a to okaże się błędne. Bez aplikacji sprawdzamy klucz w instrukcji – i oczywiście nie da się go już “odzobaczyć”. W efekcie błąd oznacza eliminację gracza z dalszej gry. Aplikacja nie pokaże rozwiązania w przypadku wprowadzenia błędnej odpowiedzi. Wciąż będziecie mogli grać dalej razem.
Podsumowanie
Jeśli lubicie gry detektywistyczne, dedukcyjne i nie boicie się wyzwań, to Niepożądani goście mogą okazać się ciekawą propozycją. Nie jest to gra idealna, ale spokojnie można powiedzieć, że dobra – jak najbardziej. Z pewnością też jedna z wyraźniej oryginalnych w ostatnich czasach. Bez wątpienia zaoferuje też ciekawy klimat, interesujące przedzieranie się przez meandry śledztwa i satysfakcję z przybliżania się do tej zawsze jednej jedynej prawdy.
A że trzeba do niej siadać z cierpliwością i przebić się na początku przez jakieś tam niedoskonałości instrukcji czy zaakceptować złośliwostki mechaniki. No cóż, skoro już o tym wiecie, to pewnie będziecie mogli się na to psychicznie nastawić. I może nie wylać dzięki temu dziecka z kąpielą. Szczególnie, jeśli gra Was jakoś już kusiła z daleka – czy to naprawdę udaną szatą graficzną, treściwą, a przecież mocno regrywalną historią, osadzoną w czytelnej tradycji, okazją grania w konfrontacji z innymi, czy wreszcie obietnicą zagrania w naprawdę dużym gronie, a więc trochę w konwencji imprezowej. Taką konstelację zalet rzeczywiście w innych grach tego gatunku na polskim rynku trudno znaleźć.
Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia
za nadesłanie egzemplarza gry
Punktometr Zagramy
Niepożądani goście 7/10
Podstawowe informacje o grze podstawowej:
Tytuł: Niepożądani goście
Liczba graczy: 1 – 8
Wiek: od 12 lat
Czas gry: 45 min
Wydawca: Nasza Księgarnia
Projektanci: Megacorpin Games
Instrukcja: polska
„Niepożądani goście” w serwisie BGG
Przecież wymieniane karty odrzucamy! Nie można dać innym graczom tych samych kart.
Tylko w grze na dwie osoby. A i tu można odrzucić dowolne karty ponad to, jeśli masz ich na koniec rundy wiecej niż 3.
W grze od 3 do 8 graczy wymieniane karty idą na rękę i nie muszą być odrzucane. Tu sam wybierasz, co chcesz odrzucić.
Mam wątpliwości co do znaczenia pewnych kart: czy naprawdę bezużyteczne są informacje, że „albo ktoś, albo ktoś mogli przechodzić gdzieś” (bo przecież mogło tam też nikogo nie być) albo „ktoś twierdzi, że ktoś inny miał motyw” (skoro nawet potrójne potwierdzenie obok motywu go nie zatwierdza)?