No way, Jose! (recenzja)
O tym chyba jeszcze nie pisałem. A to akurat wyznanie idealne na wstęp do recenzji No way, Jose!… Wiecie, ja bardzo długo unikałem gier quizowych. Jakoś nieodłącznie kojarzyły mi się z typowymi wiedzówkami, odpytywaniem się, a co za tym idzie – z nudą. Może ta awersja to takie skrzywienie zawodowe. Pracuję w szkole, sytuacje “dziś pytanie – dziś odpowiedź” to moja codzienność. Nieszczególnie kojarzyły mi się z rozrywką, integracją i zabawą.
A skoro unikałem konsekwentnie kontaktu z tym rodzajem gier, bardzo długo nie mogłem przeniknąć, co ludzie widzą w tych wszystkich quizach i dlaczego co rusz to słyszę, że to ma potencjał imprezowy. Imprezowe to może być jakieś Czółko, Mafia albo różnego rodzaju kalambury. Ale czytanie sobie pytań z karty? No weźcie…
Dopiero z czasem dostrzegłem ogrom mojej ignorancji. A im więcej się wreszcie zagłębiałem w temat, tym większe było moje zdziwienie. Quizy w planszówkach są takie popularne, a zarazem takie grywalne… bo niekoniecznie,a przynajmniej nie zawsze trzeba cokolwiek wiedzieć. Ba! Można nie wiedzieć nic, a i tak dobrze się bawić. Jest z tym trochę tak, jak w polskich szkołach, gdzie nie umiesz nic, a i tak skończysz klasę. Tyle, że w grze quizowej wszystko jednak jakieś sprawiedliwsze i uczciwsze. I przede wszystkim zabawniejsze.
Założę się, że (nie) wiem.
Szczególnie zabawnie robi się, gdy quiz – poza odpowiadaniem na pytania – pozwala też obstawiać, jak odpowiedzą inni. Tak jest np. w iKnow i – o ile się orientuję – w kilku innych popularnych tytułach na rynku. Natomiast ja dzisiaj chcę opowiedzieć o grze, która winduje mechanizm obstawiania na zabawnie absurdalny, a wcale przecież niegłupi poziom.
W No way, Jose! właściwie obstawiacie… sami siebie.
Gram w grę
Co rundę kolejny z graczy dobiera jedną kartę ze stosu i odczytuje jej zawartość, czyli zawsze nagłówek określający obszar zagadnienia oraz listę sześciu informacji do tej kategorii. Wszyscy pozostali gracze poza aktualnym czytającym decydują dla każdej informacji, czy zgadza się ona z kategorią karty czy nie.
Innymi słowy: No way, Jose! sprowadza się do rozstrzygania “prawda – fałsz”. Robimy to układając po prostu znaczniki na polach z numerem poszczególnych twierdzeń z karty. Żetony są dwustronne – czerwoną stroną oznaczamy informację nieprawdziwą, zieloną informacje pasujące do nagłówka karty.
Gdy wszyscy już wyłożą żetony, prowadzący rundę odczytuje poprawne odpowiedzi. Sprawdzamy, kto swoimi znacznikami zbliżył się najbardziej do klucza na karcie. Ten gracz może odłożyć sobie jeden żeton jako punkt.
Wszystkie pozostałe znaczniki wracają do gry, zmienia się odczytujący. I tak oto gra toczy się, aż rozegramy ustaloną na początku liczbę rund.
Na koniec decyduje liczba zdobytych w znaczników.
No way, Jose! czyli znawstwo na opak wywrócone
Zabawne w No way, Jose! jest to, że znaczniki odpowiedzi ukazują nam osła. My sobie już przy pierwszej rozgrywce pożartowaliśmy, że równie dobrze na żetonach mogłyby się pojawić portrety graczy. Po prostu nieraz poczujecie się przy tej grze jak jakiś osioł. I paradoksalnie, to jest właśnie w No way, Jose! najfajniejsze.
Kategorie kart są różne. Większość z 200 kart w talii to mniej lub bardziej drobiazgowo eksploatowana wiedza ogólna z różnych dziedzin. Nierzadko jednak natkniemy się na zagadnienia dla większości egzotyczne, bliskie fascynatom danego tematu.
W praktyce taki rozrzut treści kart sprawdza się całkiem dobrze. O ile umówimy się na co najmniej 3 rundy, gra skonfrontuje nas i z zagadnieniami nam bliższymi i z takimi dla nas zabawnie “od czapy”.
Tak mieliśmy na przykład z amerykańskimi raperami. Ani ja, ani moi współgracze nie znamy się zupełnie na tej muzyce. Sam uwierzyłbym w prawdziwość każdego czytanego nazwiska. Ktoś z nas nawet położył wszystkie swoje żetony kolorem zielonym.
Zresztą, nawet w dziedzinach człowiekowi bliskich czyhają na nas pułapki. No way. Jose! korzysta z naszej naturalnej skłonności do wątpienia w swoją wiedzę i błądzenia. A informacje na kartach umieją zmylić i zdezorientować. Myślicie, że znacie filmy o Jamesie Bondzie. Może i znacie, ale czy uważnie słuchaliście, jak on brzmi w wersji zawartej na karcie?
Jakość wydania
Jeśli chodzi o ocenę poziomu wydania, to można pochwalić konsekwentną oprawę graficzną, przywodzącą na myśl klimaty hiszpańskie czy meksykańskie. Jest świeżo, żółto, czerwono, zielono. Oprócz osła bawi też wąs tytułowego Józka (szukajcie na rewersie planszetek graczy).
Komponenty gry nie dają powodu do narzekań. Żetony są bardzo solidne. Jakość kart odpowiada ich funkcji w grze, nie podnosząc niepotrzebnie ostatecznej ceny produktu.
Trochę brakowało nam na początku zasłonek, które uniemożliwiłyby odgapianie odpowiedzi innych graczy, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że wystarczy lekko zasłonić planszę ramieniem czy dłonią i problem psucia zabawy innym znika. A majtanie zasłonkami przy tak krótkich rundach i tak okazałoby się tylko denerwujące.
Na pewno jednak trzeba zwrócić uwagę wydawcy na takie niezręczności w redakcji kart jak zapisanie słowa Scrabble małą literą czy nagłówek “Utwory Metalicy”. Także karta “Na Oceanie Spokojnym” jakoś dziwnie prześlizgnęła się przez etap korekty.
Poza tym w samej instrukcji zabrakło mi wyjaśnienia, jak rozstrzygać remisy przy punktacji rundy. Domyślam się, że w przypadku, gdy kilku graczy zdobywa największą liczbę żetonów, żeton-punkt dostaje każdy z nich. Bo też takie rozwiązanie przyjęliśmy na nasze potrzeby i uznaliśmy, że się sprawdza.
Ocena gry
No way, Jose! to bardzo prosta w swoim zamyśle gra. Redukuje do minimum nie tylko swoje zasady (do dwóch stroniczek instrukcji o formacie ulotki!), ale przede wszystkim elementy odpytywania z wiedzy.
To wciąż jeszcze gra quizowa, ale potraktowana bardzo na odwyrtkę. Mniej ważne w niej, to co wiemy. Raczej zachęca nas do zabawy tym, co może wiemy i czego na pewno nie wiemy. (I czego nikt nam nie zabroni próbować odgadywać).
Mi się udało namówić na partyjkę w tę grę nawet moje koleżanki-nauczycielki. I to była podobnie zabawna rozgrywka jak wszystkie inne. Okazuje się, że nawet “nie wiedzieć nic” może być zupełnie przyjemne.
Myślę, że gra trafi najprędzej w gusta osób, które grają od czasu do czasu, a jeśli już, to w coś maksymalnie przystępnego. W No way, Jose! rzeczywiście można zagrać tuż po odfoliowaniu pudełka, bo stopień złożoności tej gry jest bliski zeru. To, że wedle wieku podanego na pudełku (12+) zagracie raczej z młodzieżą lub dorosłymi wynika tylko z zagadnień na kartach. Choć moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, żeby spróbować rodzinnie, dzieciaki mają lepszą pamięć i po kilku partiach zapewne nauczą się z kart więcej niż dorośli.
To nie jest na pewno gra, która buduje przed kimkolwiek bariery. Mam wręcz wrażenie, że jakby celowo No way, Jose! nie pcha się w żadne ambitne regiony swojego gatunku. Woli być przeciętną grą, bo wtedy też nikogo nie odstraszy i ma szansę trafić do szerszego grona odbiorców. A koneserzy gier quizowych umieją sobie przecież znaleźć bardziej wysublimowane produkcje, choćby wspomniane wcześniej iKnow tego samego wydawcy.
No way, Jose! to planszówka, która oferuje zabawę, szybką, lekką i przyjemną. Każdy coś tam na pewno o otaczającym nas świecie wie, a tym, czego nie wiemy ,całkiem przyjemnie jest dać się No way, Jose! zaskoczyć.
Dziękuję wydawnictwu Tactic Games Oddział w Polsce
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Punktometr Zagramy
No way, Jose! 6/10
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: No way, Jose!
Liczba graczy: 2 – 6
Czas gry: 30+ min
Wiek graczy: 12+
Wydawca: Tactic Games
Projektanci: N/A
Język: polski
„No way, Jose” w serwisie Boardgamegeek (brak wpisu)
Cena w sklepach: ok. 70 zł (Do końca 2020 r. gra dostępna jedynie w sieci Empik.)