W 1999 roku Friedemann Friese, autor o charakterystycznej zielonej czuprynie i z dorobkiem gier, których niemieckie tytuły w większości zaczynają się na „F”, stworzył grę karcianą Friesematenten, będącą – jak można przeczytać w wywiadzie zamieszczonym w biuletynie GRA 2/2011 – prekursorem gatunku LCG. Cała gra składa się z ponad 200 kart, te jednak podzielono na kilka w pełni samodzielnych zestawów. Pierwsza edycja ukazała się we własnym wydawnictwie autora i raczej nie grzeszyła pięknością – ilustracje pochodziły spod rąk aż czterech grafików. W 2010 roku wydawnictwo Amigo wydało Friesematenten na nowo i z nowymi grafikami, tym razem jednego ilustratora – Frederica Bertranda. Do inicjatywy przyłączyło się polskie wydawnictwo, G3. W efekcie, pod swoim polskim tytułem – Rekiny biznesu – pojawia się na naszym rynku gra dotąd właściwie u nas jeszcze nieznana. Najkrócej można by ją scharakteryzować słowami: lekka karciana gra ekonomiczna, ale najkrócej i najprościej, nie zawsze znaczy najcelniej. Dlatego więcej o Rekinach biznesu przeczytacie w tej recenzji.
Co otrzymujemy w pudełku
W niewielkim, poręcznym pudełku znajdujemy: polską, kolorową instrukcję, sprawnie wyjaśniającą zasady gry, 60 kart, plik banknotów i drewniany znacznik pierwszego gracza (zielony! – bo u tego autora jakżeby inaczej). Karty mają polskie nazwy, a część z nich także krótki opis działania. Wyjaśnienia ich funkcji poparto sugestywnymi, humorystycznymi grafikami. Zastosowane na kartach ikonki są czytelne i już podczas pierwszej partii nikomu nie będzie sprawiać trudności korzystanie z nich. Jakość i trwałość kart nie pozostawiają nic do życzenia. Papierowe pieniądze zasadniczo również są w porządku, ale o ich trwałość można się uzasadnienie martwić. Siłą rzeczy prędzej czy później się pogniotą i stracą na swojej estetyce. Kartonowe żetony monet sprawdziłyby się może dużo lepiej, także w sensie praktycznym – ale podniosłyby koszt gry, tym bardziej, że pewnie wymusiłyby też inny format pudełka.
Ogólnie całość wydania trzyma pewien standard, do którego wydawca przyzwyczaił nas już swoimi wcześniejszymi, małymi karciankami. Otrzymujemy przyzwoicie wydany produkt za przyzwoite pieniądze.
|
Zawartość pudełka (fot. woj_settlers) |
Jak się w to gra
Gracze wcielają się w grube ryby biznesu. Każdy z nich będzie gromadził majątek i zarządzał nim, dążąc do zbudowania finansowego imperium. Wartość tego imperium oddają punkty zwycięstwa, które pozyskiwane są wraz z kartami na aukcjach.
Wśród 60 kart są cztery rodzaje kart, rozróżnione kolorystycznie:
- czerwone karty fabryk, które są głównym źródłem przychodu;
- żółte karty statusu, które są głównym źródłem punktów zwycięstwa;
- niebieskie karty wpływów, które używa się w powiązaniu z innymi kartami lub przyporządkowuje graczowi;
- zielone karty akcji, które wprowadzają ciekawe taktyczne rozwiązania.
|
Przykładowe karty w każdym z 4 rodzajów (materiały wydawnictwa) |
Podczas rozgrywki wykorzystuje się po 15 losowo wyjętych z zestawu kart na gracza. Potasowane karty tworzą zakryty stos. Stąd będą co rundę odkrywane i – w liczbie równej liczbie graczy plus 3 karty – wykładane jako tak zwana giełda. Każdy gracz rozpoczyna grę z kwotą 60 euro.
Jak wygląda runda? Pierwszą jej fazą jest uzupełnienie giełdy. W ten sposób w każdej rundzie dostępna jest jednakowa liczba kart do licytacji, przy czym karty nie zakupione w poprzedniej rundzie pozostają jeszcze na kolejną aukcję. Po przygotowaniu giełdy każdy z graczy ma możliwość zagrania zdobytych wcześniej i zachowanych kart akcji i kart wpływu, przez co – zależnie od swego rozumienia etyki biznesu i dostępnych mu środków – albo poprawia swoją pozycję w grze, albo rzuca kłody pod nogi przeciwnikom. Następnym etapem jest licytacja o karty z giełdy, która posługuje się tradycyjnym modelem podbijania stawki lub pasowania. Ostatnią fazą rundy jest wypłata stałych dochodów 30 euro oraz dodatkowych dochodów z posiadanych fabryk, których można mieć w grze – zasadniczo – maksymalnie trzy.
Partia w Rekiny biznesu to szereg takich rund rozgrywanych aż do momentu, gdy jeden z graczy osiągnie 40 punktów zwycięstwa, względnie gdy talia kart do licytacji wyczerpie się po raz drugi. W każdym z tych przypadków wygrywa gracz z największą liczbą punktów zwycięstwa.
Okiem recenzenta
W Rekinach biznesu każda partia układa się inaczej – co jest oczywistą zaletą. Ma na to wpływ losowa kolejność pojawiania się w grze kart, która wymusza stosowanie przez graczy za każdym razem innych strategii i taktyk. Przez to właśnie gra unika w sporej mierze wrażenia schematyczności, mimo prostego i niezaprzeczalnie powtarzalnego schematu rozgrywania rund czy samej licytacji.
Charakterystyczne jest dla Rekinów biznesu, że pieniądze w tej grze trzymamy w ukryciu, co zmusza innych do ciągłego szacowania naszych zasobów. Z drugiej strony, dzięki temu autor mógł dopuścić licytowanie stawkami ponad posiadaną w ręku kwotę, co pozwala podbić koszty, jakie poniosą konkurenci. Trzeba jednak uważać, bo jeżeli zostaniemy na tym przyłapani, tracimy całą posiadaną gotówkę, a licytacja o kartę jest powtarzana, tyle że już bez nas.
Same karty licytowane są zawsze w ustalonym porządku – jedna po drugiej. Znaczenia nabiera zatem także ich kolejność na giełdzie. Przy ograniczonych środkach finansowych trzeba wybierać, które karty są dla nas najważniejsze – czy te, które dadzą nam bezpośrednie korzyści, czy te, które mogłyby nam zaszkodzić, jeśliby dostały się w ręce przeciwników. Nie bez znaczenia są przy tym zależności między poszczególnymi, kolejno poddawanymi licytacji kartami, a także między tymi kartami, a kartami znajdującymi się już przed poszczególnymi graczami. Właśnie te zależności trzeba umieć dostrzec, przewidzieć, co kto może za pomocą danej karty chcieć zdziałać. Niekiedy sytuacja zmusi nas do rezygnacji z jednej karty, po to tylko, żeby mieć szansę wylicytować tę leżącą za nią. Nierzadko przyda się do tego umiejętność blefu. Często drogą do celu okaże się wylicytowanie pozornie niepotrzebnej karty akcji, która jednak w odpowiednich okolicznościach może stać się składową jakiegoś skutecznego działania.
Nie przestając być grą nietrudną i przystępną, są więc Rekiny biznesu jednocześnie tytułem, w którym szczególnie ważna jest umiejętność analizy, przewidywania, postrzegania całościowo różnych możliwych konstelacji, w jakich współdziałać mogą poszczególne karty, czy to zwiększając na przykład dochód gracza z fabryk, czy dostarczając mu bonusowych punktów zwycięstwa, czy wreszcie umożliwiając mniej lub bardziej podłe – a tak charakterystyczne dla tej gry – zagrania. Najwyraźniej przekonują o tym rozgrywki 2-osobowe. Tu o przegranej zaważyć potrafi jedna niedoceniona w czasie licytacji karta, przez co partia staje się emocjonującym pojedynkiem.
|
Instrukcja poglądowo objaśnia zasady. Powyżej: schemat przygotowania gry oraz zasady licytacji kart (fot. woj_settlers) |
Oczywiście to, czy będziemy umieli odpowiednio docenić Rekiny biznesu, zależy w sporej mierze od naszych ogólnych preferencji. Kto nie lubi gier licytacyjnych, do tej gry nie powinien w ogóle siadać – inaczej słuchać nam przyjdzie jego utyskiwań, że za dużo tutaj… elementu licytacyjnego. Amatorom innych typów planszówkowych rozgrywek w istocie może przeszkadzać, że licytacja przebiega w pewnym ustalonym, siłą rzeczy powtarzalnym porządku i rzeczywiście zajmuje procentowo najwięcej czasu rozgrywki. Wrogowie licytacji w grach planszowych mogą nie dostrzec, że w Rekinach biznesu aukcje są tylko środkiem do celu, a nie celem samym w sobie.
Na koniec warto jeszcze dopowiedzieć, że Rekiny biznesu pojawiły się na naszym rynku oznaczone dopiskiem Zestaw 1, co jednoznacznie sugeruje, że możemy w przyszłości liczyć na kolejne komplety kart. Zakup kolejnych części gry byłby zresztą dobrym rozwiązaniem, bo – i tu znowu ani chybi zamierzony i osiągnięty przez autora efekt psychologiczny i marketingowy – zabawa Zestawem 1 kończy się wrażeniem podobnym do tego, jakie mamy na zakończenie odcinka jakiegoś serialu. Te 60 kart świetnie prezentują możliwości gry, ale robią też apetyt na znacznie więcej. Chwilami ma się wrażenie czy tylko przeczucie, że tu czy tam jest jakaś luka, którą zapewne zgrabnie zapełniłaby jakaś karta z przyszłego zestawu. Rekiny biznesu: Zestaw 1 zaspokaja głód gracza – smacznie, ale jeszcze nie do syta. Z niecierpliwością czekam na więcej!
Dziękujemy wydawcy, firmie G3 s.c.
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji.
Punktometr Spiellusta
ocena ogólna: 7/10
strategia / taktyka: 7/10
losowość: 5/10
interakcja: 9/10
wykonanie gry: 10/10
stosunek cena do jakości: 10/10 ( Planszomania 33 zł, Gryplanszowe.pl 39 zł)
moja ocena dla „Rekiny biznesu” w serwisie BGG: 7
Podstawowe informacje o grze:
tytuł: Rekiny biznesu
Liczba graczy: 2-4
Wiek: od 12 lat
Czas gry: 45 min
Wydawca: Amigo
Projektant: Fredemann Friese
Instrukcja: polska
Zawartość pudełka:
* 60 kart
* 90 banknotów
* 1 znacznik pierwszego gracza
* instrukcja
Rekiny biznesu na BGG
Jak chodzi wariant na 2 osoby?
Wariant 2-osobowy funkcjonuje dobrze. Właściwie mamy tu wszystkie cechy gry, które spotykamy w rozgrywkach 3 i 4-osobowych. Tyle, że jest nawet trudniej. Niektórzy uważają, że licytacja w 2-osoby nie za bardzo może działać, ale w przypadku Rekinów ważne jest zrozumienie, ze tu licytacja nie jest celem samym w sobie, tylko jednym z mechanizmów gry, drogą do celu. W tej grze da się i trzeba ją wykorzystywać dla swoich zysków – szczególnie właśnie w grze w dwójkę. Dużo ważniejsze staje się oczywiście uważne obserwowanie kart przeciwnika, i giełdy. Bo to jest podstawa. Ta gra polega na stopniowym budowaniu kombosów z kart. Możliwości już jest wiele (a to zaledwie 60 pierwszych kart gry.) Trzeba rozważyć, co ja mogę zyskać z tych kart, a co przeciwnik.
A ponieważ w 2 osoby łatwiej zapamiętać, ile gracz ma jeszcze pieniędzy w zakrytej ręce, można też sprawniej zaplanować swoje działania w licytacji. Przy tylu jawnych informacjach wciąż jest jednak miejsce na zmagania, przydaje się blef.
Pamiętam taką rozgrywkę – na giełdzie leżały kolejno 2 fabryki – jedna tańsza, dająca mniej punktów, druga droższa, warta punktów więcej. Mój przeciwnik licytował o pierwszą, podbił trochę, dał mi kupić. Słusznie ocenił, że na tę drugą mi wtedy nie wystarczy. Nie wystarczyłoby, ale i tak licytowałem. Podbiłem ile mogłem, dałem mu ją kupić. Radość z sukcesu całkiem go zaślepiła. Chwilę potem wygrałem grę? Jak? Tak naprawdę chodziło mi o trzecią w kolejności kartę. Dawała dodatkowe punkty do kart, które już posiadałem. Licytowanie o obie fabryki były mi potrzebne tylko po to, żeby pozbawić go pieniędzy na tyle, żeby tej trzeciej karty nie mógł już kupić. Gdy się zorientował, było już za późno.
Myślę, że w kolejnej partii nie palnął by już takiej gafy i dokładnie przeanalizował wszystkie karty na giełdzie. I pewnie gra byłaby jeszcze bardziej wymagająca i emocjonująca.
:) dzięki za wyczerpującą odpowiedź! Hmmm, no to muszę kupić tę grę :)