Ryki Afryki (recenzja)
Można powiedzieć, że trend “stare na nowo” zakorzenił się w Polsce na dobre. Odświeżanie tytułów sprzed lat stało się już pięknym zabiegem wydawniczym, właściwie takim pięknym dosłownie, jako że obejmuje przede wszystkim ubranie gry w nową szatę graficzną. Zwykle idzie za tym też zmiana tematyki oryginalnej gry, rzadziej jakieś poprawki mechaniczne. W efekcie dostajemy z tą nową ilustracją właściwie tyle, co “starą, ale wciąż jarą” grę – pod kolejnym tytułem, pod marką kolejnego dla niej wydawnictwa.
Ryki Afryki – pierwsza tego imienia
Niedawno, nakładem wydawnictwa Muduko, w taki właśnie sposób na naszym rynku pojawiły się Ryki Afryki, gra karciana, która kontynuuje ten trend w serii, jaką współtworzy wraz z innymi karciankami: Spór o bór (oryg. BattleLine/Schotten Totten) i W pył zwrot (oryg. Loot, w polskiej edycji za czasów istnienia Trefl Joker Line – Korsar).
Pierwotnie Ryki Afryki ukazały się jako “gra-wkładka” pod nazwą Irish Wolf w pierwszym numerze magazynu Spielbox z rocznika 1992. Potem, od 1994 r., wydano ją już w wersji pudełkowej, w różnych wydawnictwach i pod różnymi tytułami: Flinke Pinke, Quandary, Botswana, Wilde Safari i Loco!, więc najwidoczniej gra potrafiła się przez lata utrzymać.
Solidny wśród solidnych
Swoim konceptem Ryki Afryki plasuje się jakoś pomiędzy innymi grami Reinera Knizii, które także są dostępne w programie Muduko: Prostotą przypomina Zero, a emocjami zbudowanymi na jednym wiodącym mechanizmie – plasuje się w pobliżu wspomnianej powyżej W pył zwrot.
Kto tamte tytuły już zna i lubi, ten polubi się pewnie też i z Rykami Afryki. Tym bardziej, że omawiana nowość jest też wyraźnie inna w pomyśle na siebie. W Zero próbowaliśmy zebrać jak najkorzystniejsze zestawy kart i ograniczyć straty punktowe, we W pył zwrot bawiliśmy się licytacją. W Rykach Afryki paramy się właściwie inwestowaniem, ale w sytuacji z góry mocno niepewnej – a więc tym bardziej emocjonującej. Na początku lat 90’ zresztą Knizia badał wyraźnie tę mechanikę, czego najpełniejszym bodaj rozwinięciem była gra Modern Art. Ale to akurat opowieść na zupełnie inną okazję.
Jak się gra w Ryki Afryki?
Dostajemy na rękę losowo część talii, która składa się z kart 5 gatunków zwierząt o wartościach od 0 do 5. W swojej turze zagrywamy jedną z naszych kart, a potem bierzemy któryś z dostępnych jeszcze żetonów zwierzęcia – tego samego, którego kartę wyłożyliśmy, albo innego.
Zasada punktacji jest taka, że zawsze ostatnia wyłożona na stół karta danego gatunku określa wartość każdego żetonu tego zwierzęcia, jakie zgromadzili gracze. Zatem – w momencie wybierania żetonów nie wiemy jeszcze na pewno, czy będą one warte 5 czy 0, czy ileś tam pomiędzy. To się zmienia dynamicznie, bo nasza wiedza na temat tego, ile można “zarobić” na poszczególnych żetonach stopniowo dopełnia się dopiero, gdy coraz więcej wiemy, jakie karty są już na stole i coraz dokładniej przeczuwamy, jakimi wartościami mogą nas zaskoczyć jeszcze przeciwnicy.
Runda kończy się natychmiast, a wartości pozyskanych w niej żetonów ustalają ostatecznie, gdy któryś z graczy zagra szóstą kartę jakiegoś zwierzęcia.
Wyważanie losowości
Takich rund gramy tyle, ilu graczy bierze udział w rozgrywce. Ten zabieg ma zredukować wpływ losowości na ostateczny wynik, bo jak szybko zauważycie: Sporo – szczególnie przy graczach bardziej obytych z Rykami Afryki – potrafi czasem zależeć od tego, co gracz w ogóle dostał na rękę. Zasada grania kilku rozdań ten mankament w jakiś udany całkiem sposób balansuje.
Mniej znaczy więcej?
W Ryki Afryki można grać od 3 do 5 graczy i w każdym przypadku emocje i frajda z rozgrywki są w sumie porównywalne. Ja jednak wolę grać w trzy i cztery osoby niż w pięć, ponieważ w takich wariantach odrzuca się przy rozdaniu po kilka kart do pudełka, więc jest też taka nutka ryzykanckiej nadziei, że może jednak tej najmniej niechcianej przez nas karty rzeczywiście nikt na ręce nie ma.
Podsumowanie
Ryki Afryki to przede wszystkim prosty mechanicznie koncept. Przystępny, klarowny, z niskim progiem wejścia, więc jak najbardziej odpowiedni nawet dla początkujących. Sprawdzi się bez problemu jako gra rodzinna.
Przy okazji to swego rodzaju pigułka wiedzy na temat jednej z wielu mechanik wykorzystywanych w grach planszowych – a wcale przecież nie najpopularniejszej. Pigułka podana w bardzo dobrym guście. I dlatego, że po latach gra wciąż się broni, i dlatego, że w tej edycji broni się pięknym wydaniem.
Dla mnie, mimo cieszącej oko oprawy, to wciąż gra w swoim sednie przede wszystkim abstrakcyjna, jak zdecydowana większość gier Knizii i chyba to najbardziej chciałbym podkreślić, żebyście nie kupowali Ryków Afryki li tylko dla obrazków. Temat gromadzenia zespołu zwierząt na wielką afrykańską Letnią Paradę to tu nawet bardziej pretekst dla pracy ilustratora niż – jak to zwykle bywało – próba umotywowania i wyklarowania reguł gry. Jakby tradycja w Muduko w tym względzie wydaje się zmierzać w innym kierunku niż na przykład w “starych-nowych” grach Naszej Księgarni. Żeby to osobliwe przestawienie akcentów miało jednak komuś przeszkadzać, jeśli lubi ten rodzaj gry gatunkowo? Hm, nie sądzę.
Dziękuję wydawnictwu Muduko
za udostępnienie gry do recenzji
Punktometr Zagramy
Ryki Afryki 8/10
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Ryki Afryki
Liczba graczy: 3 – 5
Wiek: od 8 lat
Czas gry: ok. 25 min.
Wydawca: Muduko
Projektant: Reiner Knizia
Język: polski