Splendor
Jesteś handlarzem szlachetnymi kamieniami epoki renesansu. Zdobywaj klejnoty i inwestuj je, wymieniając za karty rozwoju, żeby potem móc zdobywać więcej klejnotów i wymieniać za jeszcze więcej i coraz cenniejszych kart. Ale przede wszystkim – bogać się z głową. Bo o ile każda inwestycja zaowocuje bonusem, o tyle nie każda zagwarantuje prestiż. A o ten właśnie w grze Splendor chodzi. Raz, że liczy się on nam jako punkty zwycięstwa, dwa, że prestiżowe przedsiębiorstwo przyciąga możnych patronów, a oni jeszcze wydatniej zwiększają nasze szanse na pokonanie konkurencji.
Od razu przy pierwszej partii Splendor mile zaskakuje elegancką prostotą i przejrzystością konceptu. Widać to już nawet po bardzo uporządkowanym obrazie przygotowanych do rozgrywki elementów gry.
Na stole mamy trzy stosy kart, symbolizujące poziomy rozwoju naszego przedsiębiorstwa. W każdej turze gry obok każdego z tych stosów leżeć będą po 4 odkryte karty. Na karcie widać koszt zakupu, wyrażony w liczbie i rodzaju klejnotów, które gracz musi za taką kartę oddać, bonus w postaci klejnotu, który taka karta leżąc już w puli gracza mu zapewnia, oraz liczbę punktów prestiżu, jaki dzięki danej karcie zdobywamy. Już jeden rzut oka pozwala stwierdzić, że im wyższy poziom rozwoju reprezentuje karta, tym jest droższa, ale też tym bardziej przybliża nas do zwycięstwa.
Ponad trzema rzędami kart leżą płytki arystokratów (w zależności do liczby graczy – od 3 do 5 spośród w sumie 10). Każda z nich daje 3 punkty prestiżu, a zdobywa się je zebrawszy odpowiednią liczbę klejnotów w żądanych barwach.
Ostatni – jakże jednak ważny – element rozgrywki to znaczniki kamieni, które układa się przed grą pod rzędami kart rozwoju, posegregowane w stosy wedle koloru. Stanowią one walutę gry i mają postać ciężkich, bardzo poręcznych pokerowych żetonów, oklejonych już naklejkami z ilustracjami klejnotów różnego rodzaju. W sumie w grze występuje 5 rodzajów kamieni szlachetnych oraz znaczniki złota, pełniące tu funkcję jokera
Już w zasadzie po rozłożeniu gry rysuje się nam na stole przedsmak czekającej nas rozgrywki. To dlatego, że Splendor jest świetnie przemyślany po względem opracowania graficznego. Właściwie wszystkie zależności pomiędzy poszczególnymi komponentami i elementami gry zostały zwizualizowane. Bardzo ładnie widać, co z czego wynika. Opisywanie palety akcji i przysługujących graczom bonusów to po większej części już tylko werbalizowanie tego, co i tak przeczuwamy.
W swojej turze gracz może więc albo wziąć znaczniki klejnotów (2 takie same ze stosu co najmniej 4 klejnotów względnie 3 różne) albo zakupić lub zarezerwować dowolną odkrytą kartę rozwoju. Przy zakupie oddaje odpowiednie znaczniki klejnotów, a odpowiednie klejnoty na kartach rozwoju leżących już w puli gracza obniżają koszt nabywanej karty. Z kolei rezerwując kartę rozwoju, gracz bierze ją na rękę (na której może mieć maksymalnie trzy zarezerwowane karty), a poza tym pobiera znacznik złota (joker). Zarezerwowaną kartę będzie mógł w przyszłości zakupić w dokładnie taki sam sposób, jak odkryte karty z puli.
Rozgrywka w Splendor trwa do 30 minut i kończy się w rundzie, w której któryś z graczy zgromadził na kartach rozwoju i płytkach arystokratów 15 lub więcej punktów prestiżu. Rundę taką rozgrywa się jeszcze do końca, żeby każdy miał szansę rozegrać taką samą liczbę tur, a grę wygrywa potem gracz z największą liczbą punktów. Cel jest więc nietrudny i jasno określony. Sztuką jest jedynie, osiągnąć go szybciej niż konkurenci. Mamy tu bowiem do czynienia ze swoistym wyścigiem do zwycięstwa. A z czym jeszcze?
Ogólnie rzecz biorąc jest w Splendorze sporo planowania taktycznego, wymuszonego losowym sposobem pojawiania się kart do nabycia. Najbardziej rzucająca się w oczy taktyka graczy, to ta, polegająca na szybkim gromadzeniu tanich kart z pierwszego poziomu, które zapewniają solidną bazę do tańszych zakupów w przyszłości. Owa oczywista oczywistość szybko zresztą zaczyna budzić zrozumiałe wątpliwości: Czy definiowana takim właśnie podejściem grających początkowa faza każdej partii nie zacznie po którymś tam razie trącić nudą, powtarzalnością, itede, itepe? No cóż, w zasadzie mogłaby, ale tylko wtedy, gdyby żaden z siedzących przy stole bardzo, bardzo uparcie nie chciał zauważyć, że w tej grze ważną kategorią jest czas. Nie ten wygrywa, kto ma najwięcej kart, ale ten, kto zbudował sobie z nich najefektywniejszy silniczek do gromadzenia punktów. Na szczęście w planszówki nie są zabawą dla idiotów i na tym fakcie zyskuje też Splendor. Jeśli nie inteligencja matematyczna, którą – jakby nie patrzeć – mocno premiuje ta gra, to już choćby zwykła intuicja wskaże nam właściwy kierunek. W efekcie w każdej partii zawsze ktoś wymyśli bardziej wydajną niż reszta strategię zakupową, rozsądniej przeliczy nakłady na zyski, oszczędzając jedną czy dwie rundy względem konkurentów.
Kumulowanie zasobów i zysków to zatem główne zadanie grającego w Splendor. Czy jedyne? Na szczęście nie, bo byłoby po prostu nudno! Autor Splendoru, Marc André, widać to rozumiał, bo umiejętnie, prostym zabiegiem przydał swojej grze odpowiedniej głębi: Płytki arystokratów stanowią w niej dodatkowe cele, które gracz może realizować, zbierając karty rozwoju zapewniające potrzebne do tego klejnoty. A ponieważ te cele – tak jak karty gromadzone przez graczy – są jawne dla wszystkich, to dodatkowo podmalowują atmosferę rywalizacji: Przede wszystkim możemy na bieżąco śledzić, kto jest najbliżej zwycięstwa. Poza tym mamy możliwość wzajemnie obserwować swoje poczynania, próbować odczytać zamiary konkurentów, może nawet niekiedy podebrać potrzebną im kartę. Przy okazji więc – dzięki tym samym płytkom arystokratów – gra dyskretnie buduje jakąś tam minimalną interakcję między graczami.
Splendor oceniam bardzo wysoko. To po prostu doskonała i (prawie) doskonale opracowana gra.
Po pierwsze: Przekonuje poziomem wydania. Instrukcja – bez zarzutu. Graficznie – przyjemność dla oka (poza może zbyt mroczną okładką pudełka). Jakość komponentów – prima sort. Niemal genialne rozplanowanie rozlokowanie elementów gry w wyprasce pudełka (przegródki na stosy kart mogłyby być lepiej wymierzone).
Po drugie: Jak na swój (z tego co czytałem – zamierzony) rodzinny charakter, jest grą wybitnie uniwersalną: Ma szansę trafić do szerokiego grona odbiorców i się spodobać. Jest prosta, ale odpowiednio wymagająca. I przede wszystkim – zadziwiająco przystępna.
Po trzecie: Po prostu przyjemnie mi się w Splendor grało – i to przy każdej liczbie graczy (choć najbardziej lubię w 2). Nie za bardzo co prawda poczułem się renesansowym kupcem. W tym kontekście wiele się tu nie dzieje, bo i temat jest – bardziej nawet niż przy wielu eurograch – przyklejony (tu konkretnie przewija się głównie w warstwie graficznej), a spod wszystkiego wyziera leżący u podstaw abstrakcyjny, matematyzujący pomysł. Ale jakoś mnie to wcale nie przeszkadza, a wielu moim (mniej obeznanym z planszówkami) współgraczom wręcz się podoba. W ten sposób znalazłem w Splendorze sympatyczny tytuł, który zaspokaja mój głód rozgrywki na poziomie, a jednocześnie pozwala trafić do przygodnych graczy, którzy przy większości moich innych ulubionych planszówek pryskaliby pewnie gdzie pieprz rośnie.
Dziękuję wydawnictwu REBEL.pl
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Punktometr Zagramy
ocena ogólna: 9/10
strategia / taktyka: 6/10
losowość: 2/10
interakcja: 1/10
wykonanie gry: 9/10
stosunek cena do jakości: 9/10
cena w sklepach: ok 110 zł
moja ocena dla „Splendor” w serwisie BGG: 9
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Splendor
Liczba graczy: 2 – 4
Wiek: od 10 lat
Czas gry: ok. 30 min
Wydawca: REBEL.pl
Projektant: Marc André
Instrukcja: polska
Zawartość pudełka:
• 40 znaczników kamieni szlachetnych
• 90 kart rozwoju
• 10 płytek arystokratów
• instrukcja
W międzyczasie do gry Splendor wyszedł także dodatek „Miasta”
… oraz wersja gry w uniwersum Marvela