Syndykat zbrodni (recenzja)

Syndykat zbrodni, to polska edycja gry Blitzkrieg!: World War Two in 20 Minutes. Zamiast II wojny światowej dostajemy tu Porachunki mafijne w 20 minut. Dla jednych – jak słyszałem już po utyskiwaniach: tylko. Innym z kolei zmiana tematu na mniej wojenny podoba się bardziej.

Ja sam jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że Nasza Księgarnia wypuszcza na polski rynek grę wprost wojenną, i to jeszcze w czasie, gdy obok nas Ukraina broni się przed Rosją, co na co dzień widzimy w telewizorach. Już i ten mafijno-zbrodniczy temat, z pistoletem na pierwszym planie okładki i gangsterem strzelającym do człowieka w tle to w sumie taki tematyczny hardcore, prawda? Mordowano się już i w naszo-księgarniowych Niepożądanych gościach, ale tam jeszcze w stylu Agaty Christie, to znaczy w kryminałkowatych sepiach i dedukcjach. A tu oto, jakby już bez owijania w bawełnę: Wciel się w jakiego może Corleone i miej z tego frajdę.

To nie jest wreszcie taka znowu gra dla młodych ludzi.

Pochwalę od razu Syndykat zbrodni za warstwę graficzną. Mariusz Gandzel dał grze to, do czego jej autor, Paolo Mori, przy pierwotnym wydaniu nie miał szczególnego szczęścia: Harmonię i konsekwentną siłę wyrazu, podkreślającą klimat bez niepotrzebnej autoironii. Bo Blitzkrieg! graficznie – mam wrażenie – nie umiała wziąć siebie całkiem na poważnie.

Że Nasza Księgarnia umie uszanować dobrą grafikę podkładając pod nią solidne materiały, to wiadomo od dawna. Także i Syndykat zbrodni kontynuuje ten trend. To dobrze i uczciwie wydana gra, która cieszy swoim widokiem na stole i obcowaniem z nią. I to już od momentu, gdy sięgamy do instrukcji, bo tam i przyjemny papier i całkiem zgrabnie wyłożone reguły gry, nieco jednak już bardziej wymagającej niż przeciętna tytułów tego wydawcy (pudełkowo wręcz z wiekiem 12+).

 

Dobra gra dwuosobowa… i po co więcej?

Do sedna jednak: Jak się w Syndykat zbrodni gra? Hm, odpowiem najpierw trochę na opak i nie bardzo na temat: To zależy. Jeśli chcecie próbować gry solo – a pudełko informacją o liczbie graczy (1-2) zapewnia, że możecie – to śmiało próbujcie. Ja od razu powiem, że spróbowałem i… nigdy więcej. Jeśli bowiem gra w dwie osoby budzi dużą frajdę i pokazuję Syndykat zbrodni w ciekawym świetle, to wariant solo jest jakąś dziwną próbą sam nie wiem czego. To jakaś wybebeszona automa, którą musisz sobie zmontować samodzielnie, poruszając się po surowym algorytmie (rozpisanym o zgrozo w punktach!).

Ja się umęczyłem i mówiąc wprost – najchętniej bym ten cały wariant „odzobaczył”. Dlatego nie będę mu już szczególnie więcej miejsca poświęcał w tej recenzji.

Skupmy się na tym, czym Syndykat zbrodni w rzeczywistości jest. A jest bardzo emocjonującą grą dla 2 graczy. Jedną z prawdopodobnie najlepszych obecnie na polskim rynku, choć po prawdzie – to nie jest wcale jakimś wielkim wyczynem, bo tych jednych z najlepszych na rynku mamy na szczęście też wiele i można wybierać pod siebie jak się komu żywnie podoba. (Prawda, że umiem w komplementy?)

 

Warstwa I: Dwie plansze, co ma sens

Zatem: Jeszcze raz. Jak się w Syndykat zbrodni gra? Gramy tę grę wykładając żetony naszego gangu na planszy. W polskiej edycji mamy tę planszę od razu dwustronną, bo oprócz gry podstawowej zawarto w pudełku od razu dodatek.

Gra podstawowa przenosi nas do Nowego Jorku, podzielonego na dzielnice, o których dominację będziemy walczyli zawsze w dwóch lub trzech potyczkach.

Druga strona planszy przedstawia Los Angeles, i tu struktura walki o wpływy i charakter rozgrywki są już zupełnie inne. W każdej dzielnicy toczymy tylko jedną potyczkę, a potem przenosimy się – zwykle w kierunkach predefiniowanych strzałkami – do którejś kolejnej.

Jeśli pomyśleliście przypadkiem z opisu, że ten drugi wariant będzie może bardziej spłaszczony – to jest zupełnie inaczej. Mnie się Los Angeles podoba nawet bardziej niż Nowy Jork, który wydaje mi się chwilami zbyt otwarty dla decyzji graczy, a przez to może nawet nazbyt “losowy”, szczególnie jeśli gra się z kimś mniej z grą obeznanym.

 

Warstwa II: Żetony, czyli balans

No dobrze, ale samo strukturyzowanie gry takim medium, jaki tworzy plansza, to nie wszystko. Dlatego dostajemy też ten komplet wspomnianych już wyżej żetonów swojego gangu (w Nowym Jorku gramy niebieskim albo pomarańczowym, a w Los Angeles niebieski zastępujemy szarym, nieco inaczej zbalansowanym). Żetony gangu wrzucamy do swojego woreczka, z którego będziemy je losowali i kładli odkryte za swoją zasłonkę, a dopiero stąd wykładali na planszę.

Poza żetonami gangów w grze funkcjonują też żetony wzmocnienia, które w niektórych sytuacjach dodajemy sobie do gangu – raz do woreczka, raz bezpośrednio za zasłonkę. Widzicie już, że te zasady robią się powoli coraz bardziej bogate.

Żetony gangu i żetony wzmocnienia same w sobie mają swoje funkcje. Członkowie gangu zapewniają nam różną liczbę punktów wpływu – zwykle wedle tego, co mają nadrukowane, rzadziej w powiązaniu z innymi żetonami w danej dzielnicy. Z kolei żetony wzmocnienia – jak sama nazwa wskazuje – to bonusy, albo wyjątkowo mocne w punktach wpływu, albo pozwalające wpłynąć w inny sposób na naszą sytuację na planszy.

 

Warstwa III: Powiązania, zależności

No właśnie, teraz musimy wrócić z powrotem do planszy, bo przecież żetony i plansza w Syndykacie zbrodni tak ściśle współgrają ze sobą, że nie da się objaśniać jednego bez drugiego. Dzielnice, tak patrząc od góry, składają się z toru przemytu, na którym – przesuwając specjalny znacznik – będziemy “przeciągali linę” naszego wpływu. Poniżej zaś tego toru przedstawiają się nam potyczki, podzielone na pola, na których układamy żetony.

Ale, żeby nie było zbyt topornie: Nie każdy żeton można położyć na każde pole, to raz, bo w grze mamy trzy rodzaje terenu. I dwa: Fakt, że te żetony trzeba kłaść tylko odpowiednio, jest istotnym nerwem gry, bo na części z tych pól mamy symbole akcji, jakie możemy wykonać, gdy taki teren sobie zajmiemy.

Jaki jest sens tych akcji z pól? Pomagają nam werbować członków gangu z woreczka, pozyskiwać żetony wzmocnienia, zwiększać nasz wpływ w obecnej dzielnicy lub w wybranej innej przez przesunięcie na torze znacznika przemytu w naszą stronę, usunąć członka gangu zza zasłonki rywala, wreszcie doliczyć sobie punkty na torze bogactwa.

 

Warstwa IV: Momenty zwycięstwa

No właśnie, bo jeszcze o tym torze bogactwa nie wspomniałem nic, ale nic też nie wspominałem dotąd o warunkach wygranej. A to element wprost z nimi powiązany.

Na torze bogactwa ścigamy się z przeciwnikiem w zasobności gangu. Gotówka z pól akcji to jedno, ale najważniejsze są wpływy z wygranych potyczek w dzielnicach. Do tego mogą dochodzić bonusowe pieniądze, jeśli udało się graczowi przeciągnąć znacznik na torze przemytu dzielnicy odpowiednio daleko. Wygrać grę może ten z graczy, który jako pierwszy dotrze na torze bogactwa do pola 25 lub je przekroczy (choć jeśli zrobi to gracz rozpoczynający grę, jego współgracz ma jeszcze turę na próbę prześcignięcia go – w Syndykacie zbrodni gramy bowiem po równej liczbie tur.)

Jest jeszcze i inny sposób na zwycięstwo: taki powiedzmy – przez wyczerpanie przeciwnika. Jeśli uda nam się doprowadzić do sytuacji, że nasz konkurent nie jest w stanie wyłożyć żetonu na planszę (bo nie ma już po naszym obstrzale nic za zasłonką, albo nie ma żetonu, który mógłby dołożyć do pasującego terenu) – wygrywamy tak jakby… w połowie gry.

 

Podsumowane, choć przemilczane

Zdradzę Wam, że inaczej niż w tym moim dotychczasowym recenzowaniu, wcale nie opowiedziałem tu wszystkiego o Syndykacie zbrodni. Z premedytacją, bo to taka gra, w której już samą frajdą jest odkrywanie jej niuansów, poznawanie możliwości żetonów, możliwości jakie buduje nam takie lub inne (zależnie od strony planszy) powiązanie elementów mechaniki, szukanie nieoczywistych momentów i okazji podczas partii.

Nie chcę Wam tej frajdy po prostu odbierać. Nie potrzebujecie pewnie też wcale pełnego obrazu, żeby się zorientować, czy to tytuł dla Was. Instrukcja jest na pewno dostępna na stronie Naszej Księgarni. W razie potrzeby zajrzyjcie tylko, czy to już ten czas, że 15 stron zasad (jakieś po 7 stron na każdy wariant) nie będzie niczym Was przerażającym.

Wariant solo możecie sobie spokojnie odpuścić. To rzecz dla jakichś nerdów raczej. Żmud i mordęga, a nie granie. Nie rozumiem za bardzo, czemu toto się w tym pudełku znalazło, ale jest, ale też na miodność Syndykatu zbrodni jako gry dwuosobowej nie ma też na szczęście wielkiego wpływu – no może na sprzężeniu zwrotnym, bo niepotrzebnie zdradza jakieś taktyki, które lepiej i przyjemniej odkrywać samemu.

Jako grę dla 2 graczy, lubujących się w strategiach czy taktyce, dynamiczną, angażującą i umysłowo i emocjonalnie – Syndykat zbrodni mogę polecić. Jest wciąż kompaktowo, a już treściwie, bo też mocno regrywalnie. Mi się takie granie w dwie osoby podobało bardzo. Zaimplementowane w tym tytule przeciąganie linii przywodzi na myśl wrażenia z innych polegających na przewagach tytułów, jak choćby z Watergate, ale są to znowu – jakby z drugiego bieguna patrząc – wrażenia też przystępniejsze. Jakby Naszej Księgarni udało się trafić w taki punkt – już ponad gry typowo prosto-rodzinne, a jeszcze nie całkiem zaawansowane.

Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia
za nadesłanie egzemplarza gry

Punktometr Zagramy

Syndykat zbrodni  8/10

 

Podstawowe informacje o grze podstawowej:

Tytuł: Syndykat zbrodni
Liczba graczy: (1) – 2
Wiek: od 12 lat
Czas gry: 20 min
Wydawca: Nasza Księgarnia
Projektant: Paolo Mori
Instrukcja: polska

„Syndykat zbrodni” w serwisie BGG

Sprawdź cenę w Ceneo


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Proszę, podziel się swoimi wrażeniami o przeczytanej recenzji.

 

Wypełnij krótką ankietę


Nie, dziękuję! Ale postawię Ci kawę …

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to