Wunderland
Gdybyście byli kiedyś w Hamburgu, możecie wśród licznych atrakcji owego portowego miasta odwiedzić też Miniatur Wunderland. Szczególnie polecam, jeśli jesteście akurat fanami modelarstwa kolejowego – poczujecie się jak w raju. Na ponad 1300 m², podzielonych na 8 obszarów prezentujących różne obszary geograficzne (od Skandynawii po Afrykę i od Niemiec po USA) jeździ ok. 1.000 modeli pociągów, przemierzając w sumie 13.000 m torów. Na makietach obejrzycie ponad 3.600 domów i mostów, 210.000 figurek, niemal 1.000 samochodów, ponad 220.000 drzew. Do tego sygnalizatory, lampy uliczne, itd. A jeszcze do 2020 r. kraina miniaturowych cudów ma wciąż się rozrastać.
Gdy będę kiedyś w Hamburgu, koniecznie sam Wunderland zobaczę. Jeszcze nie byłem. Na razie znam Wunderland jedynie ze zdjęć i informacji w internecie. Trochę sobie czytałem. A skłoniła mnie do tego gra planszowa opowiadająca – a właściwie promująca – ten swoisty park miniatur. Gra – w typowo niemiecki prostolinijny sposób – tytuł ma zupełnie niewyszukany i nazywa się najzwyczajniej w świecie: Wundarland. Wydało ją wydawnictwo Pegasus Spiele. Jest to gra wyraźnie rodzinna, przeznaczona dla 2 do 4 osób w wieku od 8 lat, z czasem rozgrywki mieszczącym się w 60 minutach.
W dużym kwadratowym pudełku znajdziemy przede wszystkim ogromną planszę-mapę, przedstawiającą poszczególne obszary Wunderlandu, a w każdym z nich różnorodne pola. Są to albo miejsca stanowiące cele naszych przyszłych podróży oraz pola, na których widać tylko symbol danego obszaru i gdzie można będzie zbierać widokówki.
Poza planszą w pudełku znajdziemy po 8 pionków dla każdego gracza plus naklejki ilustrujące (jeśli ktoś wolałby mieć bardziej spersonalizowane pionki, a nie tylko drewniane dyski), małe drewniane lokomotywy jako znaczniki punktacji i większą brązową jako znacznik aktywnego gracza, talię kart celów podróży, karty widokówek oraz karty punktów. Z całego tego rekwizytorium – oprócz oczywiście pionków graczy – najważniejszą rolę odgrywają karty celów i karty widokówek.
Karty celów podróży pokazują na awersie od 2 do 4 pól na planszy, w których gracz musi mieć swoje pionki w momencie zagrywania takiej karty. Im więcej celów, tym więcej punktów za wykonanie zadania – najmniej 15, najwięcej 25. Karty celów trzymamy zakryte na ręku – maksymalnie 2 – a po realizacji którejś, pionki z odpowiednich pól docelowych wracają na pole startowe – Knuffingen, a my dobieramy nową z zakrytego stosu. Gracz może zrealizować co najwyżej 5 kart celów. W momencie, gdy któryś z grających to zrobi, gra automatycznie dobiega końca.
Jeśli chodzi o karty widokówek, to przed grą dzielimy je, rozróżniając po zdjęciu albo symbolu obszaru mapy, na 7 stosów i układamy w odpowiednich regionach. Kto w trakcie gry odwiedzi wspomniane już wyżej pola z symbolami, może pobrać w swoim ruchu jedną lub więcej widokówek. Ile, to zależy przede wszystkim od tego, ile pionków ma na takim polu – bo za każdą widokówkę wziętą do właśnej puli, jeden pionek wraca na pole startowe. Pocztówki warto zbierać, ale też z głową, bo punkty dostajemy za co najwyżej 4 widokówki z tego samego regionu. Trzeba też przy tym rozsądnie brać kartki z planszy – na koniec partii układamy je bowiem w grupy, tworząc ranking obszarów. Za te z najbardziej reprezentowanego na kartkach obszaru dostajemy po 1 punkcie, za kartki z obszaru na drugim miejscu w ilości naszych pocztówek po 2 punkty itd. Zebrane za widokówki punkty doliczamy do punktów za zrealizowane wcześniej karty celów i voilà – wiemy kto jest najlepszym podróżnikiem po Wunderlandzie.
Zbieranie widokówek ma też inny wymiar – związany z alternatywnym końcem rozgrywki. Widokówki układamy zakryte przed sobą, tak aby przeciwnicy nie widzieli, co udało nam się zebrać. W momencie, gdy któryś z graczy zbierze pocztówki z każdego z 7 obszarów planszy, może albo normalnie grać dalej, albo natychmiast ogłosić koniec partii. W ten sposób gracze stawiani są jeszcze wyraźniej pod presją czasu. Nie tylko staramy się zrealizować jak najwięcej kart celów, zanim któryś z przeciwników zrealizuje swoją piątą, ale też musimy kontrolować, czy ktoś nie pokrzyżuje nam planów kompletując swoje pocztówki.
Teraz uwaga – taki królik z kapelusza, albo po prostu NAJWAŻNIEJSZY element mechaniki gry. Bo patrząc po zasadach, to tej pory było słabo, prawda? Jakieś realizowanie celów i zbieranie kart. Nuuuda. Na szczęście, to nie wszystko, co ta planszówka proponuje. Pomysłowość mechaniki Wunderlandu polega na tym, że tu gramy nie tylko w swojej turze, ale też w turach przeciwników. A przynajmniej – możemy. Gracz, który ma akurat brązową lokomotywę, czyli znacznik oznaczający aktywnego gracza, rusza najpierw z dowolnego pola dowolną liczbą swoich pionków, przesuwając je wszystkie o 1 lub 2 pola. A następnie… każdy kolejny gracz, który miał na tym samym polu wyjściowym także swoje pionki może podróżować z pionkami gracza aktywnego – również przesuwając dowolną liczbę swoich pionków. Co z tego wynika? Konieczność takiego planowania realizacji swoich kart celów, żeby jak najlepiej wykorzystać trasy podróży konkurentów. Trochę tu w tej grze jakby symbiozy … albo radosnego pasożytnictwa.
Jakie mam wrażenia na temat Wunderlandu. Na pierwszy rzut oka, wszystko jest z tą grą w porządku. Wykonanie gry – jak na Pegasus Spiele przystało – bardzo dobre. Mile zaskoczyła polska wersja w książeczce z zasadami. Koncept ciekawy, budzi jakieś odległe odniesienia do popularnych rodzinnych gier kolejowych – choćby do Wsiąść do pociągu, choć w porównaniu z tamtym tytułem to jednak nie jest ten sam poziom rozrywki. Wunderland wypada w tym kontekście wyraźnie słabiej. Czuć co prawda i presję czasu i sensowność podejmowanych decyzji – ale jakiejś większej głębi w Wunderlandzie nie uświadczymy. Także wpływ gracza na ramy jego sytuacji w grze jest dość ograniczony. Karty celów dobieramy losowo i możemy trafić kilka za 25 punktów, ale równe dobrze i same za 15 pkt. Wymieniać nie wolno. Oczywiście można pójść w pocztówki – w którejś z naszych partii, jeden z graczy zaskoczył nas właśnie taką strategią i to na sam koniec gry, ale dużo więcej niż balansowanie między widokówkami a realizowaniem celów, w Wunderlandzie nas nie czeka. W kontekście familijności gry, to jak najbardziej O.K., ale mam wątpliwości, czy gra przez to nie znudzi się zbyt szybko. Niby mamy tu jakąś regrywalność, ale przy tylko dwóch drogach do punktów jakiejś szczególnej ferii emocji po prostu nie ma.
Do tego dochodzi podstawowy mankament przyjętej w grze zasady ruchu. Gra funkcjonuje naprawdę dobrze dopiero przy komplecie graczy. Rozgrywki w 2, a niekiedy i w 3 osoby, to często w większości samotne przemierzanie planszy. Do współpodróżowania po prostu potrzebny jest tłok.
Podsumowując. Pograłem, bywało przyjemnie, ale niczego mi nie urwało. Jeśli gdzieś jest w tej naszej Polsce jakaś 4-osobowa rodzina, zaczynająca się fascynować planszówkami, już zafascynowana podróżami, a może i modelami kolejek, a do tego – bardzo koniecznie chcąca sobie ten Wunderland kupić, to sobie ten Wunderland ostatecznie kupić może. Zła gra to nie jest, ale jakaś wybitna – także nie. O solidnawy przeciętniak, i to nawet, jeśli (jak wyczytałem na pewnej niemieckojęzycznej stronie) mechanizm ruchu pionków uznać za coś innowacyjnego.
Dziękuję Sklepowi REBEL.pl
za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji
Punktometr Zagramy
ocena ogólna: 6/10
strategia / taktyka: 5/10
losowość: 4/10
interakcja: 3/10
wykonanie gry: 10/10
stosunek cena do jakości: 6/10
cena w sklepach: ok 119 zł
moja ocena dla „Wunderland w serwisie BGG: 9
Podstawowe informacje o grze:
Tytuł: Wunderland
Liczba graczy: 2 – 4
Wiek: od 8 lat
Czas gry: ok. 40- 60 min
Wydawca: Pegasus Spiele
Projektant: Dirk Hillebrecht
Instrukcja: międzynarodowa, w tym – polska
Zawartość pudełka:
• 1 plansza
• 32 pionki
• 32 naklejki na pionki
• 20 kart celów
• 112 kart widokówek
• 4 karty punktów
• 5 drewnianych lokomotyw (znaczników)
• instrukcja